léj, — poważam Szkotów, lubię i szanuję ten naród za jego moralność. — Powiadają, że jest ubogi, nieochędożny, ale uczciwy. Ludzie godni wiary zaręczali mi, że w Szkocyi nigdy o rozbojach nie słychać.
— Może dla tego, że nie ma co rozbijać, — odpowiedział gospodarz uradowany, — że mógł się z swoim popisać dowcipem.
— Nie, panie gospodarzu, — odezwał się głos gruby i mocny, — dla tego, że wasi angielscy celnicy i zdziercy, których nam nasłaliście za Tweedę, zagarnąwszy sami wszystkie źródła łupiestwa, pozbawili chleba najzręczniejszych szkockich złodziei.
— Prawdę mówisz, panie Campbell, — nie wiedziałem żeście tak blisko, ale nie zaszkodzi czasem pożartować. No, i jakże tam idzie handel na południu?
— Jak to zwykle bywa: — mądrzy, kupują i przedają kosztem głupich.
— Ale i mądrzy i głupi zajadają równie smaczno kiedy głód dokucza; szczególniéj tak dobrą pieczeń jak ta, co przed nami. — To mówiąc dowcipny nasz gospodarz, — wziął się do noża, i począł obdzielać licznych swoich gości.
Pierwszy to raz w życiu znalazłem się w towarzystwie Szkota, i usłyszałem sposób wymawiania właściwy jego spółrodakom, chociaż wyobrażenie o Szkocyi jeszcze w dzieciństwie już nie było mi obcém. — Ojciec mój, jak ci wiadomo, pochodził z dawnéj Northumberlandzkiej rodziny, któréj dziedzictwo, Osbaldyston-Hall, nie było zbyt odległe od Darlington. Nieporozumienie między nim i bratem zaszło tak daleko, że o nim nie lubił nawet wspominać; a pychę urodzenia uważał za słabość godną największéj pogardy. Nazywał się zawsze Wilhelm Osbaldyston bez żadnych dodatów i tytułów. Celem wszystkich życzeń jego było zasłużyć na imie pierwszego bankiera stolicy. Gdyby
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/37
Ta strona została skorygowana.
— 31 —