Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/370

Ta strona została skorygowana.
— 364 —

było w oddaleniu odgłos trąb zwołujący tych, którzy pozostali z tyłu. Lecz gdy stanąłem nad brodem, postrzegłem, że spełnienie mego zamiaru nie jest tak łatwe jakby się zdawało. Nie miałem już konia, — pieszo brnąć przez bystry strumień, wtenczas, kiedy jezdzcom nawet po siodła dochodziła woda, nie czułem w sobie chęci, — pozostając zaś na miejscu, musiałbym oczekiwać rana bez posiłku pod gołem niebem, — lub dopełnić licznych znojów dnia tego i poprzedniéj nocy, powrotem do kraju góralów.
Po chwili namysłu, przypomniałem sobie, że pan Fairservice podług chwalebnego zwyczaju zajęty własną tylko osobą, musiał już dawno z innemi służącemi przebyć rzékę i nie zaniedba uwiadomić księcia, oraz wszystkich, którzyby go słuchać chcieli, o mojém nazwisku, i o historyi całego życia mego, że zatem wzgląd na dobrą sławę nie wymaga, abym się stawił natychmiast przed dowódzcą, nie zważając na niebezpieczeństwo przeprawy, i pogróżki obozowych włóczęgów. Postanowiłem więc wrócić znowu do małéj karczemki, gdzieśmy ostatnią noc spędzili. Nie miałem powodu obawiać się złego przyjęcia od Rob-Roya lub jego bandy; i owszem, byłem pewny, że sama wiadomość, iż wolność odzyskał, będzie dla mnie rękojmią bezpieczeństwa. — Nie chciałem także opuścić pana Jarvie w przykrém położeniu, w którém się znajdował po większéj części przez przychylność ku mnie; — w końcu, Rob-Roy tylko mógł mi udzielić objaśnień o Rashleighu i papierach mojego ojca, które były główną przyczyną téj nieszczęśliwéj, i obfitéj w tak dziwne przypadki podróży. — Z tych to powodów, zaniechawszy pierwszego przedsięwzięcia, udałem się drogą prowadzącą do wsi Aberfoil.
Wiatr mroźny szumiał po gałęziach. — Mgły unoszące się nad doliną, rozpędzone jego powiéwem, zawisły na szczytach gór, lub nakształt gęstego dymu rozłożyły się