Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/372

Ta strona została skorygowana.
— 366 —

— Tak pewna, jak to, że w téj chwili mówię z panem; byłem sam mimowolnym świadkiem utarczki.
— Mimowolnym? a więc nie należałeś do żadnéj strony?
— Nie, — znajdowałem się tam jako jeniec dowódzcy oddziału.
— Za cóż? — z jakiéj przyczyny? — któż jesteś? — jak się nazywasz?
— Nie wiem, dla czego miałbym odpowiadać na tyle pytań, człowiekowi którego nie znam. — Powinnością moją było ostrzedz pana o niebezpieczeństwie, — czy zaś z ostrzeżenia mego będziesz korzystać lub nie, to do mnie nie należy; ale kiedy ja nie pytam się pana ani o nazwisko, ani o cel podróży, mam prawo żądać, abyś i pan także raczył poskromić swoją ciekawość.
— Pan Frank Osbaldyston, — odezwał się drugi podróżny, którego głos przeniknął aż do głębi serca mego, — nie powinien gwizdać ulubionych piosnek, jeżeli nie chce być poznanym.
Wymówiwszy te słowa, Djana Vernon dokończyła pieśni, którą przerwały pytania jéj towarzysza. — Tak jest Treshamie, — była to Djana! — poznałem ją natychmiast, chociaż płaszcz męzki prawie zupełnie kształtną jéj kibić okrywał.
— Wielki Boże! — krzyknąłem, — nie będąc panem mego podziwienia i radości. — Miss Vernon, na tém miejscu... w téj porze... pod tym...

— Pod tym ubiorem? miałeś dodać. — Cóż robić! — nie my rządzimy losem, ale los nami, mawiał wielki filozof kapral Nym[1] pauca verba.

  1. Osoba z drammy Szekspira Henryk V.