— Zaraz, — zaraz, — zważ, — dodała z westchnieniem, — że się żegnam na zawsze z moim kuzynem, — tak jest Franku na zawsze! — Przepaść otwiera się między nami, — przepaść wiecznego zapomnienia. — Nie możesz nam towarzyszyć w drodze naszéj, nie możesz być uczestnikiem naszych czynności. — Bądź więc zdrów, — bądź szczęśliwy!
Domawiając tych słów, schyliła się z konia, był to niewielki mierzynek góralski, twarz jéj, może nie zupełnie nie chcący, dotknęła lekko mojéj, — ścisnęła mi rękę, — a bujna łza spadła z jéj oka na czoło moje. — Była to chwila, któréj nie podobna zapomnieć, — chwila dręczącéj boleści, i razem nieporównanéj rozkoszy; wzbudzająca w sercu sprzeczne uczucia radości i żalu. — Niestety! zbyt krótko trwała; — Djana bowiem powściągnąwszy w oka mgnieniu rozczulenie, które mimowolnie duszę jéj uniosło, oświadczyła towarzyszowi swemu gotowość udania się w dalszą drogę, i wkrótce zniknęła mi z oczu.
Stałem osłupiały, nie czując w sobie mocy pożegnać nawet Miss Vernon, gdy jeszcze była przy mnie. — Wyrazy, które natchnęło serce, uwięzły mi na ustach, jak słowo winienem, które nieszczęśliwy więzień wzbrania się wymówić, widząc, że będzie dla niego wyrokiem śmierci. — Przywalony ciężarem smutku, bez czucia i władzy, wlepiłem oczy w stronę dokąd się udała, jakbym chciał policzyć skry, które się z pod nóg konia jéj sypały. Patrzyłem jeszcze długo, chociaż już jéj widzićć nie mogłem; słuchałem brzęku podków po skalistéj drodze, chociaż już dawno uszu moich dochodzić przestał. W końcu, oczy zmęczone długiem wysileniem, łzą mi zabiegły; dotkliwa boleść ścisnęła mi serce; nogi zaczęły się chwiać podemną, — padłem, — i poraz pierwszy od dzieciństwa mego, gorzkiemi zalałem się łzami.