nie uczynić jéj jaką przysługę, i zawdzięczyć choć, w części szczérą jéj i bezinteresowną przyjaźń.
Kiedy tak usprawiedliwiałem sam przed sobą żywą chęć ujrzenia raz jeszcze krewnéj mojéj, ktoś znagła uderzył mię po ramieniu; — i zawołał mocnym głosem. — Piękna noc panie Osbaldyston, — nie prawdaż? — a jak było ciemno kiedyśmy się rozłączyli!
Poznałem natychmiast Rob-Roya. Oswobodziwszy się z rąk nieprzyjaciół, wracał śpieszno w góry. — Nie wiem jakim sposobem, może w domu którego ze znajomych swoich po drodze, potrafił się uzbroić, — miał karabin na plecach, u pasa szablę, pistolety i puginał. — Gdyby umysł mój tak gwałtownych nie doznał wzruszeń, nie spotkałbym go może bez obawy w noc późną, i w tak odludném miejscu; pomimo bowiem tylu dowodów przychylności Rob-Roya, wyznam ci otwarcie Treshamie, że dreszcz mimowolny przechodził po wszystkich członkach moich, ilekroć się do mnie odezwał. Sam język góralów, i sposób wymawiania, że tak powiem gardłowy, sprawia, iż głos ich wydaje się jakby podziemnym, i jest niesłychanie przykrym dla ucha; lecz Rob-Roy do téj ogólnéj narodowéj cechy, łączył nadto w spojrzeniu, i całéj swéj postawie, zimną jakąś obojętność, właściwą mocnéj i niczém nieugiętéj duszy, co nie zna żadnéj obawy, któréj żaden wypadek, jakkolwiek straszliwy i bolesny, ani zatrwożyć, ani nawet zadziwić nie zdoła. Oswojony z niebezpieczeństwy, zaufany w swéj sile i zręczności, nie znał bojaźni; a życie twarde, rozlicznych przygód i trudów pełne, przytłumiło w niém znacznie, chociaż nie zupełnie jeszcze zniszczyło wszelką czułość na cierpienia drugich. Pomnij nadto przyjacielu, że świeży w pamięci mojéj miałem przykład okrucieństwa podwładnych Rob-Roya, dopełniony na bezbronnym i żebrzącym o życie człowieku.
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/376
Ta strona została skorygowana.
— 370 —