Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/381

Ta strona została skorygowana.
— 375 —

życia nie wróci, a każdy przyzna, że Helena Mac-Gregor sprawiedliwą zemstę wywarła.
Chcąc widocznie zagłuszyć w sobie nieprzyjemne wrażenie, jakie wypadek ten sprawił na umyśle jego, Rob-Roy zapytał mię, jakim sposobem uwolniłem się z rąk żołnierzy, którzy mię pilnowali?
Kończąc więc sprawozdanie moje, dodałem, że papiery ojca mego już mam w ręku, lecz imienia Djany powtórzyć nie śmiałem.
— Byłem pewny, — rzekł Mac-Gregor, — że je odzyskasz. — List, który mi wręczyłeś, zawierał rozkazy hrabiego w téj mierze. — Pragnąłem ci usłużyć, i dla tego prosiłem, abyś mię w téj pustyni odwiedził, — ale hrabia jak widzę, potrafił obejść się bez mojéj pomocy.
Słowa te mocno mię zdziwiły.
— Jakto? — rzekłem, — a więc list, który panu oddałem, był od osoby, którą mianujesz hrabią? — Któż on jest? jak się nazywa?
— Jeżeli jeszcze o tém nie wiesz, widać że nie potrzeba abyś wiedział, — nic ci przeto nie powiem, — ale co się tyczy listu, możesz być pewny, że własną ręką hrabiego był pisany, — inaczéj, mając już tyle na mojéj głowie, wyznam otwarcie, że nie przyjąłbym na siebie nowego kłopotu.
Teraz dopiero stanęły mi na myśli wszystkie okoliczności, które nieraz zawiść moją wzbudzały, — owe światła w oknach biblioteki; owa rękawiczka; poruszenie obicia ukrywającego drzwi tajemne, prowadzące do pokojów Rashleigha, — nadewszystko zaś oddalenie się Djany dla napisania, jak mniemałem podówczas, listu, który miał mi posłużyć w ostatniéj potrzebie. — Tak więc — pomyślałem sobie — godziny niby samotne, które w tém miejscu przepędzała, schodziły na miłośnych rozmowach z jakimś za-