jak ślimak skorupę. Zresztą, cieszy mnie to szczerze, żeś się wydobył z tarapatów.
— No i czemuż więc siedzisz tak zasępiony? — Przestańmy myśléć o tém co było, a cieszmy się z tego co jest. — Wszystko dobre, kiedy koniec dobry, — a świat nie zginie kiedy my żyjemy. — Oto napijmy się wódki dla nabrania serca, — wszak ci ś. p. ojciec wasz nigdy jéj nie odmawiał z rąk przyjaciela.
— A przynajmniéj nie odmawiał wtenczas, Robie, kiedy był strudzony: Bogu zaś wiadomo, co ja dziś wytrzymałem! — Ale trzeba wiedzieć, — rzekł daléj burmistrz napełniając drewniany kubek obejmujący najmniéj trzy kieliszki. — że ś. p. ojciec mój podobnie jak i ja, skromnie używał gorących napojów. — Zdrowie twoje Robinie! i kuzynki mojéj Heleny, i dwóch pięknéj nadziei chłopców twoich, o których pomówiemy późniéj.
To mówiąc wychylił kubek aż do dna; a Rob-Roy uśmiechnął się, spojrzawszy na mnie, jak gdyby żartował sobie z poważnego tonu, którym burmistrz przemawiał, nie pomnąc, że Mac-Gregor na czele uzbrojonego Klanu, nie jest tém, czém był w więzieniu glasgowskiém; zdawało się, że chciał mi dać uczuć, iż jeżeli znosi cierpliwie niestosowne obejście się krewnego swego, to przez wzgląd na prawa gościnności, a bardziéj jeszcze dla zabawy.
Pan Jarvie poznał mię dopiero, gdy postawił kubek na stole; ścisnął mi przyjaźnie rękę, i rzekł:
— Przyjdzie koléj i na pana, ale nie weźmiesz za złe, że zacznę od kuzyna mego. — Spodziewam się Robie, że tu nie znajdzie się nikt taki, coby ze szkodą twoją, lub moją, wypaplał przed Radą miejską to, co ci mam powiedzieć.
— Możesz być o to spokojnym kuzynie. Z pomiędzy tych, których widzisz przed sobą, jedni nie rozumieją innéj
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/386
Ta strona została skorygowana.
— 380 —