mowy nad ojczystą, drudzy nie zwykli słuchać, kiedy nie do nich mówią; a wszyscy wiedzą dobrze, że gdyby choć jedno słowo wyrzeczone w mojéj przytomności powtórzyć śmieli, pożegnaliby się na zawsze z językiem.
— A więc słuchaj, ponieważ tak się rzeczy mają, i ponieważ przytomny tu pan Osbaldyston jest młodzian rozsądny, a mój zaufany przyjaciel, powiem ci zatém otwarcie kuzynie, — że dzieci swoich nie wychowujesz jak należy.
Tu odchrząknąwszy parę razy, kończył daléj pan Jarvie mowę swoją, przybierając ton bardziéj jeszcze poważny i surowy:
— Wiesz dobrze, że przed obliczem prawa znaczysz mniéj jeszcze jak zero; co zaś do kuzynki mojéj Heleny, nie wspominając o przyjęciu, jakiego dziś od niéj doznałem, — przyjęciu, które tém było względem przyjaźni, czém wiatr północny względem ciepła, a które, chwilowém tylko obłąkaniem umysłu, wymówione być może; — co do żony twojéj, powtarzam, odłożywszy na stronę wszelką osobistą urazę, powiem śmiało....
— Kuzynie, — przerwał Rob-Roy z niecierpliwością; nie mów o niéj nic takiego, czego przyjaciel wyrzec, a mąż usłyszyć nie powinien. O mnie, mów co ci się podoba i bez żadnéj obawy.
— Dobrze, dobrze, — rzekł burmistrz nieco pomieszany, — zamilczmy więc o tém, — nie należy rozsiewać, ziarn niezgody między rodziną, — ale co do synów twoich, z których starszy ma imię Rob, a młodszy Hamish, co jeśli się nie mylę ma znaczyć James, (mam nadzieję, że nadal tak go nazywać nie będziesz, bo imiona Hamish, Eachin, Augus i t. p. nic dobrego nie wróżą; — usłyszysz je we wszystkich izbach sądowych zachodniéj Szkocyi, ilekroć idzie o kradzież bydła, i inne tego rodzaju przestępstwa; — owóż mówię co do synów twoich, przyznasz, że
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/387
Ta strona została skorygowana.
— 381 —