brych chęciach burmistrza, zdawała mi się jednak być niewczesną i wcale położeniu naszemu nieodpowiednią.
— Ponieważ imię twoje Robie, — mówił daléj pan Jarvie, — jest nadto głęboko wyryte w księdze sprawiedliwości, abyś mógł przebaczenie otrzymać, i ponieważ sam już jesteś za stary, abyś się poprawić zdołał, winieneś przynajmniéj myślić, aby dzieci nie poszły za przykładem ojca. — Ja chętnie dam im miejsce w mojéj fabryce. — Niech się sposobią na tkaczów, — od tego zaczął czcigodny mój ojciec, od tego i ja zacząłem, lubo teraz dzięki Bogu zatrudniam się więcéj ryczałtowym handlem i.... i....
Tu burmistrz spostrzegłszy zbierającą się burzę na czole Rob-Roya, osądził za rzecz potrzebną użyć ostatecznego argumentu, który trzymał na odwodzie, jako nagrodę powolności górala, jeżeliby przyjął propozycyją jego.
— I dla czegóż Robie ta mina ponura? — Oto wiész co? — Przyjmuję na siebie wszystkie koszta utrzymania i nauki dzieci twoich, i nigdy już się nie upomnę o te tysiąc funtów.
— Caade millia diaoul, sto tysięcy djabłów, — zawołał Rob-Roy uderzywszy pięścią o stół tak silnie, że wszystkich nas mimowolny strach przejął. — Synowie moi tkaczami! — Millia mollig heart! Niech wprzódy wszystkie warsztaty, czółenka, nici i bawełny w Glasgowie pochłonie ogień piekielny!
Nie bez trudności wstrzymałem burmistrza, który już się gotował do odpowiedzi, przedstawiając mu jak niewczesne i niebezpieczne byłoby dłuższe naleganie w przedmiocie tak niemiłym Rob-Roy’owi. — Jakoż po chwili wypogodziła się twarz górala, odzyskał zwykłą spokojność i rzekł:
— No kuzynie! daj mi rękę, — chęci twoje są dobre, nie wątpię o tém; lecz jeżeli kiedykolwiek pomyślę synów
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/389
Ta strona została skorygowana.
— 383 —