Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/403

Ta strona została skorygowana.
— 397 —

miał się przewrócić, nie byłoby w tém nic złego; bo przynajmniéj uczciwi ludzie mogliby powstać na nogi.
Usiłowałem raz jeszcze dowiedziéć się co pewnego o Djanie; ale chociaż w innych przedmiotach Mac-Gregor tłomaczył się z większą nad żądanie moje otwartością, w tym jednym przecież, który mię najżywiéj obchodził, zachował najściślejszą ostrożność; a na wszystkie moje pytania to tylko powiedział, — że się spodziewa, iż ta młoda pani ujrzy się wkrótce w wolnym od zamieszek kraju. — Rad nie rad, musiałem przestać na tych obojętnych słowach, i cieszyć się tylko nadzieją, że los szczęśliwy dozwoli mi jeszcze widzieć po raz ostatni przedmiot, którego władzę nad sercem mojém wtenczas dopiero poznałem, kiedym go utracił na zawsze.
Szliśmy ciągle ponad jeziorem blisko sześć mil angielskich, po krętéj i urozmaiconéj pięknemi widokami ścieżce. — Postrzegliśmy nareszcie wioskę o kilkunastu domach, w któréj czekał na nas liczny oddział góralów.
Smak, podobnie jak wymowa dzikich, czyli właściwiéj mówiąc, nieucywilizowanych ludzi, jest czysty i trafny, bo go nie krępują żadne prawidła; — dowodem tego był wybór miejsca na nasze przyjęcie. Jeżeli słusznie któś powiedział, że monarcha Angielski winien dawać posłuchania Ambassadorom obcych mocarstw na pokładzie linijowego okrętu; tedy naczelnik góralów nie mógł wybrać miejsca, któreby silniéj działało na umysł jego gości, jak witając ich pod otwartem niebem, śród cudów, któremi przyrodzenie hojnie kraj jego obdarzyło.
Wstępowaliśmy pod górę ponad brzegiem szumiącego strumienia, zostawiwszy po prawéj stronie kilka chałup leżących śród gruntu świeżo wykarczowanego, na którym bujny jęczmień i owies porastał. — Daléj góra była coraz spadzistszą, a na jéj wierzchołku ujrzeliśmy błyszczącą