Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/404

Ta strona została skorygowana.
— 398 —

broń i powiewające chorągwie około pięćdziesiąt górali z orszaku Rob-Roya. Miejsce, na którém byli zgromadzeni, dotąd mię jeszcze w zachwycenie wprawia, ilekroć o niém wspomnę. — Strumień gwałtownie lecący z góry, rozbijał się tu o urwisko skał, i dzielił na dwa osobne wodospady, — pierwszy, mający około dwunastu stóp wysokości, ocieniony był rozłożystemi konary odwiecznego dębu. Spienione wody zgromadzały się poniżéj, w kamiennéj, jakby ręką ludzką wykutéj sadzawce, z któréj, ciaśniejszém już korytem, spadały powtórnie z wysokości stóp pięćdziesięciu przynajmniéj, w ciemną i najeżoną skałami przepaść; a ztamtąd dopiero wolniéj już nieco płynęły ku brzegom jeziora.
Idąc za wrodzonym smakiem mieszkańców gór, których wyobraźnia, jak uważałem, ma zawsze w sobie cóś wzniosłego i poetycznego, małżonka Rob-Roya i jéj domownicy przygotowali nam ranną ucztę w miejscu, które na cudzoziemcu sprawić musiało wrażenie. Lud ten, jakkolwiek naszém zdaniem w grubéj ciemnocie pogrążony, zachowuje przecież prawidła etykiety z tą ścisłością, która wydaćby się mogła śmiészną i niewłaściwą, gdyby jéj nie towarzyszyła poważna i dumna powierzchowność. Doznaliśmy tego przy uroczystém naszém przyjęciu.
Jak tylko nas ujrzeli górale przechodzący się tu i owdzie po wierzchołku skały, uszykowali się w liniją, a na ich czele stanęła Helena i dwaj jéj synowie. Mac-Gregor, zostawiwszy natenczas straż naszą, prosił pana Jarvie, aby zsiadł z konia dla zbytniéj spadzistości góry, i udał się sam naprzód, wskazując nam drogę. Odezwały się wkrótce przeraźliwe góralskie trąbki; ton ich jednak przygłuszony szumem strumnienia, nie zdawał się zbyt przykry. Gdy już byliśmy blisko uszykowanego oddziału, Helena wystąpiła na nasze spotkanie. Ubiór jéj był staranniej-