Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/409

Ta strona została skorygowana.
— 403 —

burmistrz, w pełności serca, prosił krewnego drżącym głosem, — aby w każdéj potrzebie śmiało się udał do banku przy Salt-Market, — a Rob ująwszy jedną ręką swą szablę, drugą zaś ściskając rękę przyjaciela, zapewnił go, — że gdyby ktokolwiek śmiał mu wyrządzić najmniejszą krzywdę, odbierze zasłużoną karę, choćby był pierwszą osobą w kraju.
Po tych oświadczeniach wzajemnéj pomocy, odbiliśmy od brzegu, zmierzając ku połudmowo-zachodniéj stronie, gdzie rzeka Leven bierze swój początek. — Rob-Roy zatrzymał się czas niejaki na skale, pod którą łódź stała; mimo oddalenia, łatwo go było rozpoznać po długim karabinie, plaidzie unoszącym się z wiatrem, i pojedyńczém piórze, które naówczas odznaczało szlachcica i wodza górali; dziś bowiem zwyczajem wojskowym kapelusze wyższych oficerów okrywa mnóstwo piór czarnych, na wzór kit zdobiących wóz pogrzebowy. Nakoniec, kiedy już mieliśmy stracić z oczu Rob-Roya, ujrzeliśmy jak zstępował ze skały,, a za nim przyboczna straż jego.
— Płynęliśmy w milczeniu, które przerywał tylko głos jednego wioślarza nucącego narodową piosnkę, towarzysze pomagali mu niekiedy całym chórem.
Zachwycająca piękność widoków, które nas otaczały, słodziła nieco smutne myśli moje. Zdawało mi się w owéj chwili, że gdybym się był urodził w katolickiém wyznaniu, wiódłbym chętnie pustelnicze życie na jadnéj z czarujących wysp, pomiędzy któremi przesuwała się łódź nasza.
Burmistrz także układał projekta, ale cokolwiek odmiennéj natury; od godziny bowiem zastanawiał się w milczeniu nad sposobami osuszenia jeziora, i zajęcia pod uprawę niezliczonéj ilości akrów ziemi, — z których dziś, — jak