Poczciwy Syddall wiedząc, że przyzwanie policyjnéj władzy może go narazić na niebezpieczeństwo, zwłaszcza, iż religija, którą wyznawał i przywiązanie do rodziny Osbaldystonów, już go podejrzanym czyniły w obliczu prawa. Drżąc więc z bojaźni, otworzył nakoniec zardzewiałe zamki, któremi drzwi wchodowe opatrzone były, i głęboki oddając ukłon, prosił mię o przebaczenie gorliwości, z jaką obowiązki swoje chciał wypełnić. — Zaręczyłem mu, że nie mam jéj za złe, i owszem, że ją cenić i szanować potrafię.
— Ja zaś jestem innego zdania, — rzekł Andrzéj. — Syddall ma coś na sumieniu, inaczéj nie wyglądałby tak blady jak chusta i nogi nie drżałyby pod nim.
— Niech wam Pan Bóg odpuści panie Fairservice, — odpowiedział Syddall, — że tak myślicie o starym koledze i przyjacielu. — Gdzież mam ogień rozłożyć dla wielmożnego pana? — rzekł daléj, postępując za mną z uszanowaniem, — smutno i nudno wszędy, — ale może wielmożny pan wróci na obiad do Inglewood-place?
— Zapalcie mi ogień w biblijotece, — rzekłem.
— W biblijotece? — od dawna noga ludzka tam nie powstała... komin dymi, — przeszłéj wiosny gołębie gnieździć się w nim zaczęły, a nie było komu ich wystraszyć.
— Dla nas nie będzie dymił panie Syddal, — przerwał Andrzéj. — Wielmożny pan ma szczególne upodobanie w biblijotece; to nie tak jak wasi papiści, co się kochają w ciemnocie i zabobonach.
Piwniczy z widoczną niechęcią wprowadził mię do biblijoteki, gdzie nad spodziewanie zastałem wszystko w większym niż za zwyczaj porządku. — Ogień palił się jasno na kominie, jakby na złość staremu Syddallowi. — To rzecz osobliwsza! — zawołał, — poprawiając niby drewka, a w gruncie usiłując ukryć pomięszanie, które widać było
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/433
Ta strona została skorygowana.
— 427 —