na jego twarzy. — Dymił przez cały ranek, a teraz się tak pięknie pali.
Nie chcąc miéć świadków wzruszenia, jakie uczułem na widok wszystkiego, co mię otaczało, posłałem Syddalla po rządzcę dóbr, mieszkającego o ćwierć mili od zamku; a gdy odchodził, okazując znowu widoczną niechęć, rozkazałem Andrzejowi, aby sprowadził dwóch młodych i silnych mężczyzn, którymby zaufać można. — Ostróżność ta, nie zdawała mi się zbyteczną, zwłaszcza, iż byłem ostrzeżony, że Rashleigh przebywa w bliskiém sąsiedztwie. — Andrzéj podjął się chętnie wykonać polecenie moje, i przyrzekł, iż wkrótce przyprowadzi mi z Trinlayknowe dwóch prawowiernych protestantów, którzy ani pretendentowi, ani nawet samemu djabłu nie ustąpią kroku. — I mnie téż będzie miło — dodał, — miéć towarzystwo w tych pustkach; bo jeżeli pan sobie przypomnisz, téj saméj nocy, w któréj wyjechaliśmy do Szkocyi, pokazał mi się strach, — powiedziałem o tem panu, ale nie znalazłem wiary. — Owoż niech mię piorun na miejscu ubije, jeżeli ten strach nie był podobny do tego obrazu, — to mówiąc, wskazał na wizerunek dziada Djany Vernon, — wiedziałem ja dawno, że ci papiści znają się na czarach i umieją wyprowadzać duchy z grobów; ale dopiero owéj nocy przekonałem się o tém naocznie.
— Dość już tego gaduło, — przerwałem, — idź i sprowadź mi ludzi, o których mówisz; — a pamiętaj, aby byli rozumniéjsi od ciebie, i nie lękali się własnego cienia.
— Z przeproszeniem pana, — rzekł Andrzéj, — wszyscy wiedzą, że mi na odwadze niezbywa; ale ja nie anioł, żebym miał wojować z duchami.
Wkrótce po wyjściu Andrzeja przybył rządzca dóbr, pan Wardlaw. Był to rozsądny i uczciwy człowiek; a bez jego wiernych usług, stryj mój nie utrzymałby się tak
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/434
Ta strona została skorygowana.
— 428 —