majątku, ani krwi dla sprawy jego, i niemamy potrzeby ukrywać się jak pewni ludzie, panie Syddall. Dzięki Bogu, nie jesteśmy ani Jakobitami ani papistami.
Tak wychwalając wierność swoją i pana, łotr ten, niczém niepoprawiony, otwiérał jeden zamek po drugim z takim pośpiechem, iż widziałem, że niepodobna mi będzie przybyć wczas na miejsce rozprawy, i przeszkodzić wejścia napastnikom. Wróciłem więc jak najprędzéj do biblioteki, a zamknąwszy drzwi na klucz, począłem stukać do tych, przez które wyszedł hrabia z córką swoją poprzedniego wieczoru, — Djana otworzyła je natychmiast, była już zupełnie ubrana, a twarz jéj nie okazywała najmniejszéj bojaźni, ani pomieszania.
— Przyzwyczajeni do ciągłych niebezpieczeństw, — rzekła, — każdéj chwili gotowi jesteśmy do obrony, lub ucieczki. — Ojciec mój jest w pokojach Rashleigha, — ztamtąd udamy się do ogrodu, a przez tylną furtkę (od któréj na wszelki przypadek Sylddall klucz mi powierzył), pośpieszymy do bliskiego lasu, gdzie każda ścieżka jest mi dobrze wiadoma. Staraj się zatrzymać ich na kilka minut, i bądź zdrów drogi przyjacielu, — bądź zdrów na zawsze!
To wymówiwszy, znikła mi z oczu jak przelotna gwiazda śród ciemnego niebios sklepiania; a w tymże momencie zaczęto bić silnie we drzwi biblijoteki.
— Precz złodzieje, rabusie! — zawołałem udając że nie wiem o prawdziwym celu tych nocnych odwiedzin, jeżeli natychmiast nie opuścicie domu, wystrzelę przezedrzwi.
— Ostrożnie mój panie, ostrożnie! — rzekł Andrzéj Fairservice, — to nie złodzieje, — to pan pisarz Jobsohn przybywający z prawnym wyrokiem....
— Celem wyszukania i ujęcia, — przerwał znajomy mi dobrze głos tego nędznika, — pewnych osób oskarżonych
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/446
Ta strona została skorygowana.
— 440 —