z pochyłości gór, już przerzynając spokojniéj nieco, ale zawsze bystro samotne doliny, które tu i owdzie rozwijały się przed okiem podróżnego, i zdawały się zachęcać, aby w ich cieniu odpoczął. — Góry Czywiot wznosiły przedemną swe poważne czoło: wprawdzie niewidziałem w nich owéj cudownéj rozmaitości urwisk i przepaści, która pierwiastkowe skały odznacza; — lecz wyniosłe, zajmujące przestrzeń okiem nieprzejrzaną i ciągle przybrane w ciemną barwę wrzosu, samym swym ogromem i ponurą postacią silnie działały na wyobraźnią zdolną pojmować wielkość przyrodzenia.
Zamek przodków moich leżał wśród pasma tych gór na wąskiéj dolinie. Majątek ich niegdyś bardzo znaczny, nadwątliły przygody i rozrzutność; mimo to stryj mój uchodził jeszcze za majętnego właściciela, choć jak mi już w drodze powiadano, trwonił wszystko, co miał, na utrzymanie owéj starodawnéj gościnności, którą uważał za nierozdzielną od sławy domu.
Wjechawszy na nieco wyższy pagórek, ujrzałem w oddaleniu Osbaldyston-Hall, ogromny gotycki gmach, otoczony prawie zewsząd dębowym gajem, który przypominał czasy Druidów. Pośpieszałem ku niemu po krętéj i nierównéj drodze; gdy koń mój chociaż strudzony długą podróżą, zaczął strzydz uszami, usłyszawszy goń licznéj psiarni, i odgłos francuskiéj trąby, bez któréj naówczas porządne myśliwstwo obejść się nie mogło. — Niewątpiłem, że to była psiarnia mojego stryja; wstrzymałem więc konia, a nie chcąc się dostać między zgraję myśliwych, postanowiłem oczekiwać w domu na ich powrót, i tam zabrać piérwszą z rodziną moją znajomość. — Lubo o czém innem myślałem, nie byłem nieczuły na przyjemności téj wiejskiéj zabawy, która tyle ma powabów dla prawdziwych swoich czcicieli; z ciekawością więc oczekiwałem ukazania się myśliwych.
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/45
Ta strona została skorygowana.
— 39 —