Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/451

Ta strona została skorygowana.
— 445 —

w bliskości góral, zamknął ją natychmiast. Wkrótce pojazd musiał się zatrzymać z powodu skupionego bydła i zawalonéj drogi. Dwóch służących zsiadło z koni, aby ją uprzątnąć, drudzy zaś bydło rozpędzać zaczęli.
— A któż to taki śmie nam woły kaléczyć? — odezwał się głos chrapliwy. — Palnij do niego Angusie!
— Zdrada! zdrada! — zawołał Rashleigh, — chcą nam odbić więźniów! — to mówiąc strzelił z pistoletu i ranił mówiącego górala.
— Do broni! — krzyknął dowódzca góralów, — i natychmiast zaczęła się bitwa.
Policyjne pachołki zmięszani tym niespodzianym napadem, słabo się bronili, pomimo znaczniejszéj siły. — Po krótkim oporze chcieli uciec do zamku, ale znalazłszy zapartą bramę i usłyszawszy wystrzał na dziedzińcu, rozumieli, że im tył wzięto, i rozpierzchli się w różne strony. Tymczasem Rashleigh zeskoczył z konia i rozpoczął zaciętą walkę z dowódzcą, lecz wkrótce raniony śmiertelnie, upadł.
— Chcesz bym ci życie darował? — rzekł przeciwnik jego, którego głos natychmiast poznałem, — proś o nie w imię Boga, króla Jakóba i dawnéj naszéj przyjaźni!
— Nie — nigdy! — odpowiedział mężnie Rashleigh.
— Giń więc podły zdrajco! — zawołał Mac-Gregor przeszywszy go na wskróś szpadą.
Poczém zbliżył się do pojazdu, podał rękę Djanie, dopomógł wysiąść jéj ojcu i mnie, a w końcu ująwszy silnie Jobsohna, wyrzucił go pod koła powozu.
— Panie Osbaldyston, — rzekł do mnie z cicha, — sam możesz się tu zostać bezpiecznie; ale ja muszę myśléć