pozbawionego sił Rashleigha. Wykonał zalecenie moje z miną człowieka, który nie rozumié połowy tego co do niego mówią. Zwróciwszy natenczas konie, wprowadziliśmy je zwolna wespół z Andrzejem na dziedziniec zamku.
Ci co w samym początku opuścili miejsce potyczki, weszli już doń ubocznemi drogami i roznieśli wieść, że Rashleigh, Jobsohn i wszyscy ich towarzysze, rozsiekani zostali w końcu sąsiedniéj ulicy przez regiment szkockich górali; — zbliżając się przeto do zamku, usłyszeliśmy już zdaleka szmer jakby roju pszczół wylatujących z ula. Gdyśmy stanęli przed gankiem, Jobsohn, który powoli zaczął odzyskiwać przytomność, wołał przeraźliwym głosem, aby powóz co najprędzéj otworzono. Pilno mu było wysiąść, bo jeden z towarzyszów podróży skonał przed chwilą i gniótł go całym ciężarem skostniałego ciała.
Rashleigh Osbaldyston żył jeszcze; ale krew z rany jego płynęła tak obficie, że cały spód pojazdu był nią zbroczony, a ślady jéj widać było począwszy od drzwi wchodowych, aż do jadalnéj sali, dokąd go zaniesiono, i złożono na wielkiém krześle z poręczami, na którém stryj mój zwykł był siadać. Natenczas jedni wołać zaczęli, aby coprędzéj krew utamować, drudzy, by jak najrychléj sprowadzić lekarza, a żaden z przytomnych nie śpieszył z wykonaniem rozkazów.
— Dajcie mi pokój i nie męczcie mię napróżno! — zawołał ranny, — czuję że żadna pomoc na nic mi się nie przyda. — Podniósł się nieco, i chociaż cień śmierci osiadł już na jego powiekach, przemówił jednak do mnie silnym głosem: — Przybliż się kuzynie Franku! — Chcę ci tylko powiedzieć, że skon bliski w niczém nie zmienia uczuć moich ku tobie. — Nienawidzę cię, — nienawidzę równie mocno leżąc krwią zbroczony przed tobą, jak gdybym zdrów i silny deptał z pogardą po karku twoim.
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/453
Ta strona została skorygowana.
— 447 —