mi jednak za troskliwość moją wdzięcznym uśmiechem, który mię ośmielił towarzyszyć w dalszéj drodze. — Wkrótce chrapliwy dźwięk francuskiéj trąby i wołanie na ubitego, oznajmiły nam, że nie mamy się po co śpieszyć, i że już po polowaniu. Jeden z młodych myśliwych, których niedawno widziałem, wracał ku nam powiewając lisią kitą, jakby na przekór pięknéj mojéj towarzyszce.
— Widzę, widzę, — rzekła, — ale nie cieszcie się tak bardzo: gdyby Febus (dodała głaszcząc swego konia), nie uniósł mię między te parowy, ręczę, iżbyście nie mieli z czego tryumfować.
Przybliżyła się do myśliwego, i zaczęli z sobą rozmawiać pocichu, spoglądając na mnie; — zdawało mi się, że piérwsza mocno przedstawiała jakąś prośbę, którą drugi odrzucał uporczywie i prawie z grubiaństwem; nakoniec zniecierpliwiona zawołała:
— Dobrze, dobrze Torncliffie, — kiedy ty niechcesz, to ja muszę; — potém zwracając ku mnie konia, — prosiłam, — rzekła, — tego grzecznego młodzieńca, aby pana zapytał, czyli podróżując w tych stronach, niesłyszeliście o niejakim panu Franku Osbaldyston, krewnym naszym, który miał w tych dniach odwiédzić swego stryja.
Uradowany tém zapytaniem, powiedziałem kto jestem.
— Jeżeli tak, — rzekła, — ponieważ grzeczność mego towarzysza, jak się zdaje, nierychło się obudzi, niechże mi wolno będzie zostać na ten raz mistrzem ceremonij, i przedstawić wam kuzyna waszego Thorncliffa Osbaldyston, i Dianę Yernon, która także ma zaszczyt być krewną tego nieporównanego młodzieńca.
Śmiałość, dowcip nieco złośliwy, i niewymuszona prostota, objawiały się w słowach Miss Vernon; — podziękowałem jéj za uprzejmość, wyrażając najżywszą radość z tak szczęśliwego spotkania. Wyznaję, że słowa moje zwróci-
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/47
Ta strona została skorygowana.
— 41 —