Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/48

Ta strona została skorygowana.
— 42 —

łem jedynie do pięknéj Diany, Thorncliff bowiem wydał mi się niezgrabnym i nieokrzesanym wieśniakiem; — z tém wszystkiém ścisnąwszy mi przyjaźnie rękę, przeprosił, że dłużéj zostać nie może, bo musi pomódz dojeżdżaczowi i braciom psy zesforować.
— Oto jest, — rzekła Miss Vernon, rzucając za nim wzrok pogardy, — król masztalerzy, dowódzca wyścig konnych i kogucich bitew!... ale nielepsza i reszta rodziny.... — Czy znasz pan dzieło Markhama?
— Jakie dzieło pani? — niesłyszałem nawet o tym autorze.
— O nieba! z jakichże pan krain przybywasz? — Nieznać dzieła Markhama, tego prawdziwego Alkoranu dzikich mieszkańców, z któremi żyć przybywasz? — Markhama, najsławniejszego ze wszystkich, którzy tylko o leczeniu koni pisali?... To zapewne nieznasz i nowszych autorów, jak naprzykład Gibsona, albo Barletta?
— Wyznaję, że żadnego nieznam.
— A! to rzecz niepojęta! — odrodziłeś się jak widzę od naszéj rodziny panie Franku! — To więc próżno i pytać, czy umiesz osiodłać, albo okuć konia.
— Co do tego, spuszczam się zupełnie na kowala i masztalerza.
— Jakżeż pan jesteś zaniedbany! — Umiesz-że przynajmniéj zamawiać robaki, obcinać psom uszy, układać sokoły, albo...
— Zlituj się pani! zkądżebym mógł nabyć tylu, i tak rzadkich talentów.
— Więc cóż pan umiesz? — powiédz.
— Bardzo mało zapewne! umiem jednak wsiąść na konia, kiedy mi go kto osiodła, i puścić sokoła za kuropatwą, gdy już go mam na ręku.