Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/49

Ta strona została skorygowana.
— 43 —

— Przecież! — rzekła Miss Vernon ruszając naprzód galopem.
Zbliżaliśmy się właśnie do płotu, który przegradzał drogę: ciężkie i niezgrabne wrota były zamknięte; chciałem je otworzyć, ale, Miss Vernon wyprzedziła mię i w oka mgnieniu ujrzałem ją na drugiéj stronie: chociaż koń mój nie był wprawny do skoków, musiałem jednak pójść za jéj przykładem.
— Kiedy tak, — rzekła Diana, — nie tracę o panu nadziei; i z radością widzę, że nie jesteś zupełnie niegodnym swego imienia: ale powiédże mi proszę, co pana sprowadza do tego więzienia? własna wola, czyli przymus?
Ośmielony poufałością i dobrocią pięknéj mojéj towarzyszki, odpowiedziałem nie tając żywego uczucia, że pobyt mój w Osbaldyston-Hallu choćby nawet najkrótszy, byłby dla mnie nieznośnym, gdyby między mieszkańcami jego nie znajdowała się jedna osoba, któréj towarzystwo, wszystkie przykrości jakie spotkać mogę, sowicie mi wynagrodzi.
— Chcesz pan zapewne mówić o Rashleighu.
— O! nie, — chcę mówić o osobie bliżéj mnie będącéj.
— Możeby przyzwoiciéj było udać żem niezrozumiała tak grzecznego komplementu; ale ja udawać nie umiem, i dygnęłabym wam za to bardzo nisko, gdybym nie była na koniu. — W rzeczy saméj mogę ci powiedziéć otwarcie i szczerze, że oprócz mnie, Reshleigha i starego kapelana, w całym domu nie znajdziesz pan do kogo i słowa przemówić.
— Ale któż jest ten Rashleigh? raczże mię pani objaśnić.
— Rashleigh jest to człowiek, który chce, aby wszyscy byli mu podobni, bo natenczas on byłby takim jak wszys-