wnéj rodziny Osbaldystonów, świadczył razem o jéj myśliwskich dziełach — ściany okrywało mnóstwo jelenich rogów, skór borsuków, wydr, lisów i innych zwierząt; — między szczątkami staréj broni, niegdyś używanéj może przeciwko Szkotom, wisiały narzędzia mniéj srogich wojen; oszczepy, łuki, siecie, wędy i t. d. Kilka starych obrazów zakopconych dymem i nakrapianych błyszczącemi plamami marcowego piwa, przedstawiało czcigodne oblicza sławnych dam i kawalerów; piérwsze trzymając w ręku róże, spoglądały na nie z wdzięcznym uśmiéchem; drugim iskrzyły się groźne oczy między gęstą jak las peruką i brodą.
Zaledwo zdołałem spojrzeć na te wszystkie dziwy, gdy dwunastu służących w błękitnéj liberyi weszło do sali z wielkim pędem i hałasem; — jedni rzucali na ogień ogromne szczapy, które więcéj buchały dymem, jak płomieniem ku przestronnéj czeluści komina, pokrytéj szerokim kapturem, wśród którego jakiś Nortumberlandzki Fidyjasz wyrżnął rodzinne herby na kamieniu niegdyś czerwonym, lecz natenczas zupełnie zaczernionym sadzą; — drudzy wnosili dymiące się półmiski porządnie obładowane; — inni rozstawiali kielichy, flasze, butle i gąsiory. Jeden drugiego popychał, ten temu rozkazywał; pełno hałasu, a usługi mało. — Nakoniec, kiedy już przecie wszystko przygotowano do obiadu, szczekanie mnóstwa psów, trzaskanie harapów, donośne głosy kilkunastu osób, stuk grubo podkutych butów stąpających po kamiennéj posadzce, zwiastowały przybycie panów. — W miarę jak się zbliżali, wzrastał nieład między służącemi: jedni wołali prędzéj, drudzy pomału! ci szykowali się we dwa rzędy przed nadchodzącym panem i paniczami, tamci latali niewiedziéć po co naokoło stołu; jedni krzyczeli, że już czas drzwi otworzyć, drudzy, że jeszcze nie czas; nakoniec rozwarły się podwoje, i wpadło
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/52
Ta strona została skorygowana.
— 46 —