Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/53

Ta strona została skorygowana.
— 47 —

razem do sali bez ładu i porządku, ośmiu psów, doktór, kapelan, mój stryj i sześciu jego synów.






ROZDZIAŁ  VI.
Idą już, idą! zabrzmiał odgłos w sali;
Tłoczą się... weszli... widoku jedyny!
Wszyscy, jak pawie, wspaniale stąpali,
Głowy do góry, i nadęte miny.
Pernose.

Jeżeli baron Hildebrand Osbaldyston nie pośpieszył na powitanie synowca, o którego przybyciu już dawno wiedzieć musiał; to nie bez ważnych powodów:
— Bardzo mi przykro, — rzekł wstrząsając mi silnie rękę, że cię wcześniéj przyjąć nic mogłem, mój synowcze; ale trzeba przedewszystkiém kazać psy nakarmić i zapędzić do psiarni. — Rad jestem, żeś przybył, — oto są twoi bracia stryjeczni: Percy, Thorncliff, John, Dick, Wilfred, i.... poczekajno... gdzież jest Rashleigh? ustąpże się Thorncliffie, zasłaniasz brata Rashleigha. Nakoniec ojciec twój przypomniał sobie o dawnéj przodków siedzibie i o starym baronie, lepiéj późno, jak nigdy; powtarzam, że rad jestem chłopcze z przybycia twego; ale dość już tych grzeczności. Gdzież jest moja Diana?.... oto właśnie przychodzi, to jest krewna nasza, córka brata mojéj żony; najpiękniejsza z naszych dziewic; drugiéj takiéj nie znajdziesz w całéj okolicy. — No! a teraz siadajmy do stołu.
Żebyś powziął wyobrażenie o osobie, któréj rozmowę przytoczyłem, wystaw sobie Treshamie mężczyznę, mającego około lat sześćdziesiąt, przybranego w strój myśliwski, którego niegdyś sute hafty poczerniały na jesien-