Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/64

Ta strona została skorygowana.
— 58 —

kuję; tylko że to od lat dwudziestu toż samo się mówi; a do tego, kiedy mam prawdę powiedziéć, nie łatwo teraz o miejsce; żeby to pan był łaskaw mnie polecić na jaką dobrą służbę, gdzieby to człowiek przecie ludzkiego kazania mógł wysłuchać w niedzielę, i porządny miał domek, i wolną paszę dla krówki, i ogródek, i przynajmniéj dziesięć funtów szterl. na rok, — i gdzieby żadna baba nie liczyła jabłek, jakie Pan Bóg urodzi; tobym wielmożnemu panu do śmierci był wdzięczny.
— Wybornie panie Andrzeju! to się nazywa przestawać na małém!... Ale uważam że nie jesteście przyjacielem kobiét.
— A! niech ich tam Pan Bóg kocha! to prawdziwy bicz na ogrodnika. Czy zima, czy lato, dawaj jabłka, dawaj brzoskwinie, dawaj morele; pokoju nie ma! To moje całe szczęście, że tu przecież człek wolny od téj zarazy; oprócz staréj Marty, żadnéj kobiéty w całym domu me znajdziesz; a i tę łatwo zaspokoić; przynieś tylko co niedziela kilka garści porzeczék dla tych bębnów jéj siostry, jak się zbiorą do ciotki na herbatę; daj kiedy niekiedy gruszkę po obiedzie, to i kontenta.
— Zapomnieliście jak widzę o młodéj waszéj pani.
— O jakiéj młodéj pani?
— O Miss Vernon, wszakże ona jest waszą panią.
— Co? Miss Vernon? bardzo przepraszam, ona nie jest moją panią. — Niech wprzódy nauczy się nad sobą panować, albo nad kimś jeszcze innym. — Miss Vernon! — Oj to mądry ptaszek!
— Czy do prawdy? — rzekłem, — usiłując ile możności pokryć moją ciekawość, — widać, że wam nie obce wszystkie domowe tajemnice.
— Jeżeli nie obce, co też nikt się ich ode mnie niedowié. Umiém trzymać język za zębami. — Miss Dijana jest....