ale niech sobie będzie czém chce, co to do mnie należy? — I zaczął daléj kopać.
— Cóż jest Miss Vernon, panie Andrzeju? — ja jestem przyjacielem tego domu, i radbym o tém wiedziéć.
— Jest.... nie tak podobno, jakby należało, — rzekł Andrzej, — przymróżywszy jedno oko i wstrząsając głową, z tajemniczą miną. — Słowem, ni to ni owo, — łatwo się domyśléć.
— Nie, prawdziwie kochany panie Andrzeju, wytłomaczcie się cokolwiek jaśniéj, — to mówiąc, — wsunąłem mu w rękę półkorony; — uśmiéchnął się, kiwnął głową, i schował piéniądz do kieszeni; potém jakby zrozumiał o co rzecz idzie, wsparł się na motyce, nastroił poważną minę i wyrzekł: — Masz więc pan wiedzieć, ponieważ chcesz tego koniecznie, że Miss Vernon jest....
Zastanowił się raz jeszcze, wciągnął oba policzki, zesznurował usta i spuścił brodę, tak, że przybrał zupełnie postać dziadka do orzechów, potém znowu przymróżył oko, skrzywił gębę, kiwnął głową, i zamilkł w przekonaniu, że czego nie domówiły usta, to dokończyła mina.
— Wielki Boże! — zawołałem, — tak piękna, tak młoda, miałażby już paść ofiarą...
— Padła i bez powstania, z duszą i z ciałem! — przerwał Andrzéj; — bo nie tylko, że jest papistką, ale jeszcze.... — i znowu zamilkł.
— No, i cóż jeszcze, — rzekłem rozgniewany; — dość już tego, chcę wiedziéć natychmiast.
— Najzagorzalszą Jakobitką w całéj okolicy!
— Jakto.... i to wszystko?
Andrzéj spojrzał na mnie zadziwiony, że tak ważną wiadomość tak obojętnie przyjmuję, potém zamruczał pod
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/65
Ta strona została skorygowana.
— 59 —