nosem. — Wszystko!... możesz być co gorszego? — i wziął się znowu do motyki, jak król Wandalów w jednéj z powieści Marmontela.
Henryk IV. Część pierwsza.
Dużo miałem kłopotu nim trafiłem do przeznaczonego mi pokoju, a zaskarbiwszy sobie przychylność służących mego stryja, sposobem najzdolniejszym do pozyskania ich serca; zamknąłem się na cały wieczór; — z hałasu bowiem, który ciągle w sali jadalnéj panował, łatwo wnieść mogłem, że towarzystwo krewnych moich w téj chwili dla trzéźwego byłoby nieznośném.
Co spowodowało mego ojca, że mi naznaczył mieszkanie pośród téj osobliwszéj rodziny? — to pytanie naturalnie najpierwéj mnie zajęło. Stryj mój przyjął mię tak, jakbym na długo miał w jego domu pozostać; — mniejsza lub większa liczba osób zasiadających do stołu była mu wprawdzie obojętną; nie wątpię więc, że nie żałował mi kawałka chleba; lecz i to pewna, że przybycie rodzonego synowca, nieuczyniło na nim większego wrażenia, jak jednego z owych błękitno ubranych służalców, których na samym wstępie spotkałem; — a co do moich godnych braciszków, w ich towarzystwie mogłem tylko zapomnieć wszystko, co umiałem, a nauczyć się jak leczyć psy i konie, i forsować lisy. Długo więc rozmyślając nad zamiarem ojca mego wpadłem nakoniec, jak mi się zdawało, na prawdziwą jego przyczy-