szeptają złośliwie między sobą i szydersko spoglądają na mój zagraniczny ubiór; minąłem ich i odtąd nie odstępowałem już Dijany, jako jedynéj osoby, z którą mogłem rozmawiać. Gdyśmy się zbliżali do kniei ciągnącéj się wzdłuż rozległéj doliny, zapytałem Miss Vernon, dla czego Rashleigh nie jest z nami? — O! rzekła, — to jest niepospolity myśliwy; ale poluje na wzór Nemroda, — zwierzyną jego jest człowiek.
Puszczono psy, ozwały się trąby; i kiedy wszyscy jeden przed drugim rzucili się do kniei, usłyszałem jak masztalerz Dickon odezwał się do niedołęgi Wilfreda: — zobaczysz, że nasz francuz zleci dzisiaj z konia.
— Francuz? — odpowiedział Wilfred. — Oj to prawda! patrz tylko, jaką on ma śmiészną kokardę przy kapeluszu!
Ale Thornkliff, który nie zdawał mi się zupełnie nie czułym na wdzięki krewnéj swojéj, czy przez zawiść, czyli raczéj dla tego, żeby mógł być świadkiem, jak zlecę z konia, nieodstępował nas ani na krok; — omyliły go jednak nadzieje; bo gdy psy ruszyły lisa, nizgrabny francuz mimo śmiesznéj kokardy wyprzedził wszystkich, i jak na złość kuzynom, obudził podziwienie stryja i Miss Vernon. Ubiegliśmy już mil kilka, gdy znagła psy ucięły; — uważałem, że niezbędne towarzystwo Thornkliffa zaczęło niecierpliwić Dijanę; nawykła nie taić nigdy tego, co miała na myśli, — rzekła doń tonem wymówki: — dziwno mi, że Thornkliff leży ciągle na moim koniu, jakby nie wiedział, że jamy młyna Wolwerton nie są zatkane.
— Jakto niezatkane? kiedy młynarz zaręczył mi, że obszedł wszystkie o saméj północy.
— Wstydziłbyś się Thornkliffie polegać na słowie młynarza, gdy téj jesieni już trzy razy lis nam ucieka, i gdy za dziesięć minut mógłbyś tam i nazad przebiedz na dzielnym twoim szpaku!
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/69
Ta strona została skorygowana.
— 63 —