Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/71

Ta strona została skorygowana.
— 65 —

— Bardzo blisko, i ręczę, że za parę godzin tam stanąć w niéj możesz.
— Nie mam ochoty męczyć konia mego na próżno, zdaje mi się jednak, że nawet w prostéj linii będzie przynajmniéj mil ośmnaście.
— Pożyczę panu chętnie mego konia, jeżeli swego żałujesz, a jak powiadam, za dwie godziny będziesz już w Szkocyi.
— Być może, ale tak mało mam chęci ją zwiedzić, że gdyby przednie nogi mego konia były już z tamtéj strony granicy, nie wiem czy i wtenczas nawet chciałbym ją przejechać. — Cóżbym miał robić w Szkocyi?
— Szukać ocalenia, ponieważ trzeba ci otwarcie powiedzieć, — czy rozumiesz mię teraz panie Frank?
— Bynajmniéj, — nie wiem co pani chcesz mówić.
— A więc, albo pan nie masz we mnie najmniejszéj ufności, i w sztuce udawania przechodzisz samego nawet Rashleigha, albo nie wiesz wcale, o co cię posądzają; — ale ta osłupiała postać, na którą bez śmiéchu patrzyć dłużéj nie mogę, dowodzi mi, że istotnie o niczém nie wiész.
— Na mój honor Miss Vernon, — rzekłem zniecierpliwiony jéj dziecinną wesołością, — ani słowa zrozumiéć nie mogę, — szczęśliwy jestem, że panią bawię, ale dla czego, i jakim sposobem? — nie umiém się domyślić.
— W rzeczy saméj, nie jest to materyja do żartów, — rzekła Dijana poważniejszym tonem: — ale są osoby, którym zadziwienie nadaje tak pocieszną minę, że trudno się nie rozśmiać na chwilę; — mówmy więc spokojnie. Czy znasz pan niejakiego Morraj czy Morry, lub coś podobnego?
— Nieprzypominam sobie.
— Pomyśl pan tylko, czy nie miałeś jakiego towarzysza podróży swojéj do Osbaldyston-Hallu?