— Stój pan! — zawołała Dijana, — ja ci pokażę drogę.
— To być nie może, — Miss Vernon dozwoli sobie powiedziéć otwarcie, że nie wypada, aby mi towarzyszyć miała w takiéj zwłaszcza okoliczności.
— Rozumiem pana, — rzekła, zapłonąwszy się nieco, — jest to mówić jasno, i... (dodała po chwili), — i jak się zdaje po przyjacielsku.
— Czy możesz powątpiewać, że nie umiem czuć i cenić tego dowodu jéj życzliwości? — jest on dla mnie tém milszy, że okazany w niebezpieczeństwie, które jest próbą prawdziwéj przyjaźni; ale byłbym niewdzięcznym, gdybym chciał korzystać z uniesień wspaniałego serca: ukazać się w tak publiczném miejscu, byłoby to prawie toż samo, co stanąć obok obwinionago w sądowéj izbie.
— A gdyby to nawet była sądowa izba; czyżbym do niéj nie weszła, jeśliby tego wymagała obrona przyjaciela? Jesteś tu prawie cudzoziemcem, i na nikim polegać nie możesz; — a w tym kraju, na saméj granicy królestwa, sądowe wyroki bywają częstokroć gwałtowne, a rzadko kiedy sprawiedliwe. — Stryj mój nie zechce się mieszać do téj sprawy. — Rashleigha tu nie ma, a choćby i był, któż wié, za czyją poszedłby stroną? — bracia jego, gdyby nawet chcieli, niezdołaliby wam dopomódz: słowem, ja tylko jedna mogę panu się przydać, więc jadę; — nie należę do rzędu owych delikatnych niewiast, które dostają spazmów, słysząc krzykliwą perorę mecenasów, lub na sam widok ich ogromnéj peruki.
— Ale droga moja kuzynko...
— Ale drogi mój kuzynie, — siedź cicho, i ani słowa więcéj; bo gdy wezmę na kieł, żadne wędzidło wstrzymać mię nie zdoła.
Troskliwość o los mój, jaką okazywało to lube stworzenie, pochlebiała mojéj miłości własnéj; lecz razem wyobra-
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/74
Ta strona została skorygowana.
— 68 —