gardą wymówek, o czém wnosić mogłem z postawy Rashleigha, pełnéj uszanowania i uległości; — nakoniec oddalając się, — zawołała rozkazującym tonem. — Ja tak chcę, i tak być musi.
— To być nie może, — to nie w mojéj mocy. — Czy dasz temu wiarę panie Osbaldyston? — rzekł Reshleigh, zwracając się ku mnie.
— To chyba rozum postradał, — przerwała żywo miss Vernon!
— Czy mógłbyś coś podobnego przypuścić, — mówił daléj Rashleig, nie zważając na jéj słowa. — Miss Vernon chce wmówić, że nietylko wiem pewnie o twéj niewinności, (o czém zapewne nikt bardziéj odemnie nie może być przekonany): ale nawet że znam prawdziwych sprawców rozboju. — Jestże to podobném do wiary, panie Osbaldyston?
— Rashleighu, — rzekła Djana, — na cóż odwoływać się do pana Franka? czyliż mu są wiadome podobnie jak mnie stosunki twoje i łatwość, z jaką wszystko umiesz przeniknąć.
— Bardzo ci dziękuję miss Vernon za tak pochlebne zdanie.
— Sprawiedliwości, jednéj tylko sprawiedliwości, wymagam od ciebie Rashleighu.
— Okrutna jesteś Djano, — odpowiedział niby z westchnieniem po krótkim namyśle; — prawdziwie okrutna, nawykłaś rządzić poddanymi swymi żelazném berłem. Cóżkolwiekbądź, wola twoja kuzynko wypełnić się musi, ale nie możecie, nie powinniście tu zostać; musicie wrócić ze mną.
Potém zostawiwszy Djanę, która zdawała się wahać jeszcze nad tém, co przedsięwziąć miała, zbliżył się ku mnie i rzekł tonem pełnym przychylności:
Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/79
Ta strona została skorygowana.
— 73 —