Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/82

Ta strona została skorygowana.
— 76 —

Na to zagrożenie, mój quondam spółtowarzysz podróży, (bo nie mogłem dłużéj powątpiewać, że to on był stroną zapozwaną), rozpoczął płaczliwą piosenkę, głosem zbrodniarza, nucącego na rusztowaniu ostatni psalm przed skonem.

Jeśli lubicie powieści,
Ciekawéj, okropnéj treści,
Słuchajcie mię dobrzy ludzie,
Powiem wam o jednym cudzie.

Sześciu zgodnych wędrowników
Skończywszy ucztę śród krzyków,
Śród żartów wstawszy od stołu,
W dalszą drogę szło pospołu.

Już spadała mgła wieczoru..:
Wtém wybiega zbójca z boru,
„Stójcie! na, krok nie ruszycie,
Albo kiesę, albo życie!

Wątpię, czy podróżnych o których śpiéwał, wiecéj przeraziło ukazanie się zbójcy, jak naszego śpiéwaka, moje wejście do sali. Nie mogąc się bowiem doczekać służącego, a nie chcąc być posądzonym o podsłuchiwanie, otworzyłem drzwi właśnie w téj chwili, gdy pan Morris (takie nosił nazwisko jak się późniéj dowiedziałem) miał zaczynać czwartą strofę żałosnéj swojéj ballady. Na widok osoby, równie jego zdaniem podejrzanéj, jak bohater pieśni, głos mu uwiązł w gardle, zamilkł i gębę na pół otworzył, jakby w ręku mojém ujrzał głowę Gorgony.
Sędzia, którego oczy już się zaczęły przymykać, dzięki usypiającym tonom śpiewaka, porwał się z krzesła, gdy te nagle ucichły osłupiał zadziwiony, ujrzawszy czwartą osobę, któréj wejścia nie dostrzegł; niemniéj przestraszał się pisarz; siedząc bowiem tyłem do drzwi, a obróconą ku Morrisowi twarzą, dzielił mimowolnie jego przerażenie, którego przyczyny nie wiedział.