małe głupstwo i to go o śmierć przyprawiło. — Biédny Jacek! — wypijmy panowie za duszę jego. A ponieważ mowa o Jacku, i o tém, co go spotkało, póki ten przeklęty pisarz poluje na inną zwierzyną, i póki jesteśmy sami, powiém ci otwarcie panie Osbaldyston, że będąc tobą, skończyłbym ten interes po przyjacielsku. — Prawo jest srogie! bardzo srogie! — Biédny Jacek Winterfield kołysał się na szubienicy w Jorck! a za co? — za to tylko, — że ulżył zbytniego ciężaru jakiemuś bogatemu dzierżawcy, który powracał z jarmarku, przedawszy karmne woły. — Nasz pan Morris jest dobra dusza, oddajcie mu do licha tłumoczek, i niech sobie jedzie szczęśliwie.
Rozjaśniły się oczy Morrisa, gdy usłyszał tę radę, i już zaczął przebąkiwać, że nie pragnie cudzéj śmierci; — lecz ja oburzony przedstawieniem sędziego, wyrzucałem mu hańbiące podejrzenie, jakobym popełnił zbrodnię, pomimo tego, że dobrowolne moje przybycie w chęci oczyszczenia się z zarzutu, było już dostatecznym niewinności mojéj dowodem. Zaledwo skończyłem mówić, wszedł służący donosząc, iż jakiś jegomość życzy sobie widzieć się z JW. Panem. — Jakoż w téj chwili, wzmiankowana osoba, nie czekając odpowiedzi sędziego, weszła do sali.
Lecz dom blisko, nie ma trwogi. —
Wdowa.
Jakiś jegomość? — powtórzył sędzia; byle tylko nie ze sprawą, bo niech mię...
— Moja sprawa nie cierpi zwłoki, — przerwał dawny