niewiele wożę z sobą, a jak powiedziałem, przekładam pokój nad wszystko, bałem się narażać na niebezpieczeństwo.
Spojrzałem na Campbella kiedy to mówił, i nie pamiętam, żebym kiedy widział podobną sprzeczność między wyrazem nieugiętéj odwagi, malującym się na twarzy, a łagodnością i prostotą, które usta jego wmówić w nas usiłowały; dostrzegłem nawet, iż nieznaczny uśmiéch zdradzał mimowolnie przybraną skromność; i nie mogłem się oprzéć podejrzeniu, że rola którą grał Campbell w tragicznéj scenie Morrisa, musiała być nieco odmienną od téj, do któréj się przyznawał.
Widać podobne podejrzenie przeszło przez umysł sędziego, wykrzyknął bowiem zadziwiony:
— A! jak żyję, nic podobnego jeszcze nie słyszałem.
Jakby przenikając myśli urzędnika, północny mieszkaniec złożył niebezpieczną maskę pokory, i rzekł właściwym sobie otwartym tonem:
— Jeżeli mam prawdę powiedziéć, jestem jeden z tych ludzi, którzy nie występują do walki chyba wtenczas, gdy mają co bronić; a tego mi właśnie brakowało, kiedy nas napadli ci zbójcy; lecz aby szanowny sędzia przekonał się, iż może mi zaufać, niech raczy przeczytać ten papiér.
Pan Inglewood wziął papier w rękę i czytał na pół głośno: „zaświadczam niniejszém, że JP. Robert Campbell z....“ (z jakiegoś miejsca które wymówić nie potrafię) „jest szlachetnego rodu i nieposzlakowanego charakteru; udaje się do Anglii w własnym interesie etc. etc. — Dan w Inwer... Inwera... rara.“
— Sądziłem, — rzekł Campbell, — że nie od rzeczy będzie miéć świadectwo tak znakomitéj osoby, jak jest Mac Callummore.
— Mac Callum... kto? — przerwał sędzia.