za pogody. Przychodzą więc gazdowie ze wsiów z liczną czeladzią na polany, koszą trawę, suszą i do szop składają. Nie na każdą polanę można dojechać w lecie wozem, tém mniéj z ciężarem, dla téj przyczyny siano pozostaje na takich polanach do zimy. Po śniegu łatwiéj je do wsi sprowadzić na saniach.
Po stronie Tatr południowéj mianowicie, górale liptowscy i orawscy wypasają także oprócz owiec młode do dwóch lat woły po dolinach tatrzańskich, przenosząc się często z jednéj na drugą polanę. Pasterze wołów, których bywa po dwóch przy jedném stadzie, nie mają jak juhasi stałych szałasów, lecz w miejscu, gdzie ich noc zapadnie, zapalają ogień i przy nim pod gołém niebem, lub téż pod gałęzistém drzewem nocują. W czasie burzy lub dészczu chronią się w urządzonéj z gałęzi świerkowych kolebie lub w pobliskiéj grocie. Co tydzień przynoszą im ze wsi żywność, jakoto: mąkę, mięso surowe, słoninę, bryndzę itp.
Znudzony długą i uporczywą zimą, z tęsknotą spogląda juhas z okien swéj chaty na ukochane szczyty, oczekując rychło opadnie biały całun, pokrywający je szatą martwoty; więzień z po za krat swéj celi nie wygląda z wiekszém upragnieniem godziny wyzwolenia, jak pasterz tatrzański nadejścia wiosny. Lecz gdy powiew ciepłego wiatru, wsparty to promieniami słońca, to wiosennym dészczem stopi śniegi, gdy pogoda się ustali, a polany i hale pokryją młodocianą trawką, gdy po szałasach dość mleka i séra — wtedy wesołość i swoboda dla juhasa. Puste, głuche i martwe dotąd doliny i wąwozy ożywiają się: szczekanie psów, wesoły bek owiec i jagniąt i odgłos dzwonków rozlega się dokoła, a skaliste ściany turni odbijają echem to pieśń pastuszą, to wdzięczne tony fujarki. Rozkoszne te chwile pasterskiego życia dochodzą szczytu wesołości podczas sianokosów, gdy prawie połowa podhalskiéj młodzi obojéj płci przychodzi na polany dla sprzętu i suszenia zimowéj paszy.
W tym czasie zwykle turyści puszczają się na wycieczki; z upragnieniem wyglądają ich bacowie i juhasi: pierwsi w nadziei sprzedaży mleka, którém wycieńczonych posilają — drudzy dla wesołéj gawędki, przewodniczenia podróżnym, a przy téj sposobności zarobienia kilku grajcarów za poniesienie rzeczy, pokazanie lepszego przejścia i wszelakiéj pomocy; więc téż są dla nich uprzejmymi, gościnnymi. Przychodzących witają serdecznie, częstują żentycą i serem. Gdzie liczniejsze są szałasy i juhasów więcéj się gromadzi, a między nimi znajdzie się grajek na fujarce, skrzypcach (gęślach) lub kozie, wtedy improwizując przed muzykiem różne śpiewki z życia pasterskiego wzięte, tańczą ochoczo hajduka, skacząc i drepcząc pojedynczo w jedném miejscu. Taniec ten, właściwy tylko juhasom tatrzańskim, wymaga siły w nogach, lekkości i zgrabnych ruchów.
Przyczyną téj jego osobliwości są właśnie góry, gdzie juhas czy to przy owcach na urwisku turni, czy przy ognisku w szałasie nie mając wiele obszernego i równego miejsca na wirowe lub inne tańce, chce sobie przecież na odgłos fujarki lub kobzy potańczyć, więc skacząc na jedném szczupłém miejscu do taktu muzyki, utworzył swój własny, na równinach nieznany taniec. Z hal i szałasów przeniesiono go do wsi podhalskiéj i tu pomimo obszerności miejsca jest on przecież zwyczajnym i najwięcéj ulubionym u Podhalan tańcem. Widzieć go można najczęściéj na weselach lub w niedziele, kiedy po nieszporném nabożeństwie zgromadzi się do pobliskiéj karczmy młódź góralska, któréj w tańcu hajduka przybyli z hal juhasi z wielką butą przodują. Zgrabny młody juhas w opiętych białych spodniach zrzuca z ramion cuchę, występuje na środek izby, zaśpiewa muzykom improwizowany dwuwiersz, np.
Grajcie mi dudziczki z téj siwéj koziczki,
Co mi się zabiła z wysokiéj turniczki,