Ale Kamil szybko zbiegał ze schodów, dusząc się od strachu. Przypomniał sobie podobne zaproszenie... też były kobiety i wódka... wtedy, u Hrabiaka. Zapukał w oświetlone okienko stróżówki. Czekając, wcisnął się w kąt bramy. Pojawił się stróż. W zamęcie, jaki czuł w głowie, wyłoniła się chęć aby zapytać stróża czy istnieje jeszcze szkoła pani Skucz. Ale siwe chłopisko mruczało gniewnie, i Kamil szybko przemknął się przez uchyloną bramę. Szybko pobiegł w stronę Marszałkowskiej opustoszałą i głuchą jezdnią. Nagle przysiadł na jakimś schodku i poddał się zupełnej prostracji. Poczuł gwałtowną ochotę aby stracić świadomość wszystkiego, żeby nie myśleć o tym okropnym zawodzie jakiego znów doznał. Tak ohydnie nabrany, tyle nadziei... przepaść się jakaś rozwarła, przepaść, w którą niestety, nie mógł skoczyć, zatracić się zupełnie, umrzeć. I teraz ten powrót, wyjaśnienia po nocy i wstyd, że padł ofiarą ordynarnego oszusta... tryumf ciotek i te dni pełne żałosnej pokory, łaskawego zapluskwionego kąta, wydzielanie każdego kawałka chleba... wypominań, szyderstw, i nowa fala dusznej, ponurej nędzy, szarzyzny beznadziejnej, bez jutra... Powolne zdychanie w zaduchu, w obojętności. Podciągnął nogi pod siebie, zdjął furażerkę i wtulił w nią mokrą od łez twarz. Wreszcie usnął skulony, wyczerpany płaczem.
Strona:Wiadomości Literackie 5 XII 1937 nr 50 (736) wybór.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.