Pan Sołtyński kazał Kamilowi dość długo czekać w przedpokoju swego biura. Słychać było jego głos poprzez drzwi gabinetu, mówił z kimś o gradobiciu, o jakiejś starej żniwiarce, której nie godził się nawet za dopłatą wymienić na inną, także nową. Stojąc w mrocznym przedpokoju, Kamil zaglądał do jasnego, biurowego pokoju, gdzie widział urzędników pochylonych nad pracą, otyłą panią piszącą na maszynie; maszyna wydawała suchy, smutny trzask, mieszający się ze szmerem liczydeł. Połowę pokoju zajmowały niewielkie maszyny rolnicze, dymniki, które wydawały się Kamilowi, kiedy je widział poruszające się na dachach, żywemi dziwnemi stworami. Na podłodze stały centryfugi i jakieś dziwne przyrządy pełne korb i trybów, jedne na drugich, opakowane słomą, ponure i chłodne przedmioty. Smutna była ich nieruchomość, smutna i obojętna była praca biurowa w surowej i obojętnej ciszy. To o czem rozmawiał niewidzialny pan Sołtyński, przejmowało Kamila niewysłowioną tęsknotą za wsią, nasuwało obrazy pól, ściernisk ze snopami zboża, głosami skowronków, porykami bydła. Wreszcie drzwi się otworzyły, pan Sołtyński odprowadzał jakiegoś pana, umawiał się z nim na dzień następny, w końcu podał Kamilowi rękę i kazał mu iść za sobą do gabinetu, gdzie wskazał mu krzesło.
— O, jakżem ja cię dawno nie widział. Wyrosłeś trochę, czegoś się nie odzywał? Opowiadajno, co się z tobą działo, coś porabiał?
Słuchając Kamila, pan Sołtyński rysował ołówkiem jakieś ornamenciki na papierze, potem mu się to znudziło, więc wziął w palce spinacz, począł go rozginać aż wyprostował na długi, cienki drucik, poczem znów starał się zrobić z drucika spinacz, ale mu to nie wychodziło, więc zniecierpliwiony odrzucił pogiętą
Strona:Wiadomości Literackie 5 XII 1937 nr 50 (736) wybór.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
✽