historyjkę do kosza, który stał pod biurkiem. Skaleczył się w palec, więc ssał go, spoglądając kolejno to na Kamila, to na palec. Koniec opowieści poirytował nieco pana Sołtyńskiego, bo przerwał niecierpliwie:
— Ano naturalnie, przecież ten człowiek bez więzienia nie może żyć jak nałogowiec bez swego narkotyku! Ta jednostka powinna być raz na zawsze wymazana ze społeczeństwa. Dziwne że dotychczas nie popełnił zbrodni, nie zamordował kogo! Wywozić takiego chłopca do pierwszorzędnego zakładu, zamiast dać mu zwykły kawałek chleba, przygotować do jakiego rzemiosła. Przecież starannego wychowania dać ci nie potrafi, więc poco przyzwyczajać do egzystencji, która tylko może ci w głowie przewrócić! Sam się powinieneś o siebie zatroszczyć i absolutnie nie liczyć na ojca, wogóle powinieneś się starać zmienić nazwisko! Słuchajno, powiedz mu, że na mnie zupełnie nie możecie liczyć, od czasu do czasu mogę ci pomóc maleńką kwotą, ale o czemś większem lub stałem niema mowy. Ja mam swoje obowiązki, mnie nic nie zmusza abym ci pomagał... Chrzest... przecież to do niczego nie zobowiązuje. Dam ci trochę... buty sobie kup za to, bo ja wiem co... ale nic więcej. Raz na dwa miesiące mogę ci dawać coś w tym rodzaju, i to wszystko. Cóż to na natura nędzna, ten Kurant...
Pan Sołtyński grzebał w portfelu, odwrócony tyłem do Kamila, który czuł, że wszystko co mówi ten człowiek, prze-
Strona:Wiadomości Literackie 5 XII 1937 nr 50 (736) wybór.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.