W Afryce Środkowej działa od lat kilkadziesiąt francuskich misyj katolickich. Wypracowały one sobie własny system propagandy religijnej. Misjonarze nie wygłaszają kazań, nie gromią grzechów, nie straszą mękami piekielnemi, nie zachwalają rozkoszy w niebie. Poprostu osiedlają się w pobliżu wioski murzyńskiej i żyją, pracują, leczą, uprawiają rolę, rzemiosło. I skutki takiej propagandy dają fenomenalne rezultaty. Po pewnym czasie sąsiednie wioski same proszą o nauczenie ich takiego życia, jakie widzą u misjonarzy. Działa wyłącznie przykład. Ani jednego słowa krzykliwej agitacji.
Otóż w naszej opinji publicznej misjonarze afrykańscy wieleby nie wskórali. U nas trzeba wrzeszczeć. U nas ten tylko jest godnym zaufania katolikiem, kto zapewnia o tym wszystkich przy każdej okazji, ten tylko murowanym socjalistą, kto na codzień nosi czerwony krawat, ten narodowcem, kto bez przerwy ma na ustach hasła nacjonalistyczne. Rzecz smutna i zabawna zarazem: ci pisarze, którzy zgodnie z sumieniem służą swoim ideom i przekonaniom bez wrzasku, bez prostackiej reklamy tych idej i przekonań, uważani są przez t. zw. przewódców własnego obozu za jednostki wysoce podejrzane i niepewne. Dla ludzi zaczadzonych polityką dnia jest rzeczą niezrozumiałą, jak można powstrzymać się od wrzasku, rezygnować z efektów doraźnych, rezultaty swej akcji rozkładać na lata, dziesiątki lat, na przyszłe pokolenie.
Strona:Wiadomości Literackie 5 XII 1937 nr 50 (736) wybór.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.