Zmarłemu tak przedwcześnie, tak strasznie przedwcześnie, pisarzowi chcę poświęcić tych kilka słów szczerego żalu, bo związane mam z jego wyjątkowo sympatyczną postacią jedno przedziwne wspomnienie.
Było to w tym roku, kiedy ś. p. Zbigniew Uniłowski wydał swoją pierwszą książkę.
Przysłał mi ją z dłuższą ciepłą dedykacją. Zacząłem czytać raz i drugi i trzeci, ale trudno mi było przebrnąć przez te desperacko realistyczne haszcze i dżungle egzystencji peryferyjnej, podmiejskiej. „Wspólny pokój“ — coś najokropniejszego co można sobie wyimaginować. Psia buda raczej, byle nie taki wspólny pokój. No i co moment, co strona — te wulgaryzmy i brutalizmy nie do zniesienia dla ludzi starszej daty.
Ale nowy debjut prawdziwie dynamicznego talentu! Miałem zamiar o tej książce napisać. Tymczasem nie mogłem się zdobyć na jej przeczytanie.
Po jakimś czasie telefon z zapowiedzią wizyty. I wizyta. Przed przyjściem Uniłowskiego pośpiesznie przyczytałem jeszcze po kilkanaście stron tu i owdzie, ale jakby na złość natrafiałem na same partje najdrastyczniejsze. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i pogadać z nim całkiem szczerze i poważnie jako z juniorem senior.
Wrażenie bardzo dodatnie: mocny a miły, mocny a delikatny. Po wstępnych kilku zdaniach proste i jasne pytanie:
— Czy pan czytał? co pan o tem sądzi?
Wygarnąłem odrazu wszystko. Przed talentem z respektem. Przyszłość czeka.
Byle Warszawę jak najprędzej i na jak najdłużej opuścił. Ale teraz te wulgaryzmy! Te świnoderje.
Strona:Wiadomości Literackie 5 XII 1937 nr 50 (736) wybór.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.