— Nie będę przed panem zatajał. Pisarzy polskich, którzy w dziele literackiem używają plugawych słów, karałbym grzywnami, damy piszące i popisujące się koprolaljami zamykałbym w domach zdrowia (Drewnica). Panu wybaczam, ale odradzam jechać na takich torach. W pierwszej książce można. Byle pan się prędko z tego wykurował. To jest u was jakaś psychoza czy obsesja z tem obligatoryjnem przeładowywaniem nowej beletrystyki obscenicznemi obrazami i rynsztokowem słownictwem. Zaczęło się od tryumfalnego wprowadzenia słowa „dziwka“ a wnet wam zabraknie nowych plugastw. „Cholera“ i „psiakrew“ nie robią już najmniejszego wrażenia. Oczywiście, i wy macie dla swojej ekskuzy fakt istnienia dzisiejszego, przeciętnego konsumenta literatury, tę nową zatraconą demokrację (hołotę), „new masses“. No ale nie trzeba przesadzać...
Słuchał, słuchał monologu z lekko sarkastycznym uśmieszkiem, a potem kiedym skończył, najspokojniej zapytał:
— A pan jak był młody, kiedy pan miał dwadzieścia trzy lata, to co?
Trzeba było czemś mu na to kontrargumentować, poczem dyskusja potoczyła się dłuższa, skacząca z tematu na temat, a wrażenie definitywne z wizyty bardzo dodatnie.
Kiedy wstał aby się żegnać, niespodziewanie z dziwnym uśmiechem zapytał:
— Ale czy pan mnie właśnie nie poznaje? Czy pan sobie nic nie przypomina? Bo przecież...
— Nie. Nie przypominam sobie. Dziś pana widzę po raz pierwszy.
— Nie po raz pierwszy. Pan mnie widywał, i to bardzo często. Tylko wtedy byłem małym chłopcem...
Strona:Wiadomości Literackie 5 XII 1937 nr 50 (736) wybór.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.