Wieczny pomrók panuie w nim, słońce nie błyśnie,
Bo go zewsząd karpackie niebotyczne skały
Jakby ściany otaczały.
Strzegą ten wąwóz głęboki
Tysiączne smoki,
Które iakąś dziwną mocą
Dniem i nocą
Z otwartych paszcz iakby tchnienie
Ciągle ciemnoczerwone rzygaią płomienie.
O biada! gdzie uciekać w tym przykrým przypatku!
Panie Marszałku? ––
Gruba ćma dymu; iskier, w koło go oblekła,
Widzi obraz istny piekła;
Tu zgrzyt, świst, pisk, i syczenia,
Zgór, z krzaków słychać i z pod każdego kamienia;
To w lewą stronę, to w prawą,
Grubą iak ramie, krwisto żołtawą
Wzniesioną maiąc do niego szyię
Obchuchywaią go smrodliwe zmiic.
Zginołem! piekieł siła moc na mnie wywarła!
Boże ratuy mnie! ”Krzyczy Gryz z całego gardła.
Lecz go uniósł szczęśliwie mnł (tak iako wprzódy)
Po wężach zmiiach bez szkody:
J wyszedł już na łąkę i śmiało iuż kroczy
Przez murawy zielone, i przez wonne kwiatki,
Nim się Pan Gryz ośmielił raz otworzyć oczy
Strona:Wieland - Wędzidło z muła.djvu/18
Ta strona została przepisana.