rozpatrzywszy się, sam nie zechce ją zmuszać do takiego małżeństwa, i — rozszlochała się tak, że nie mogła dalej mówić. Księdzu wikaremu także jakoś na płacz się zebrało, bo wybiegł z pokoju i udał się prosto do państwa kontrolorów. Za chwilę cała inteligencya i nieinteligencya capowicka mogła widzieć pana forsztehera, jak z oznakami największej pasyi pędził z plebanii do becyrku, zapominając o Milci, która szła za nim powoli, osłonięta woalem i słońcochronem od ciekawych spojrzeń publiczności. Panna kasyerówna zrobiła uwagę, że forszteherówna „strasznie sobie dodaje“. Pani kontrolorowa orzekła, że tak zawsze bywa z jedynaczkami: matka i ojciec psują, i Bóg wie co z tego bywa. Potem pani kasyerowa szeptała coś pani kontrolorowej do ucha, i dodała głośno.
— Ale ja temu nie wierzę. A pani kontrolorowa odrzekła:
— Fe, co za plotki! a zresztą — kto może wiedzieć... ja sama uważałam.... I znowu pani kontrolorowa nachyliła się do ucha pani kasyerowej, podczas gdy panny kasyerówny i panna kontrolorówna wraz z siostrą pani pocztmistrzowej przedsiębrały wymianę bardzo rozumnych i znaczących spojrzeń, udając atoli przed księdzem wikarym, że nie zajmują się bynajmniej ową szeptaną rozmową i raczej chciałyby wiedzieć, o której godzinie jutro będą nieszpory.
I tak całe Capowice tego dnia mocno zakłopotane siadły do obiadu.
Gdy pan Precliczek przybył do domu, oczekiwała go już waza na stole, ale zapisanem było w wyrokach losu,