Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

też nie uchodzi bynajmniej za dowód jakiejkolwiek wyższości. Mówią n. p. że konserwatywna, ministeryalna frakcya reprezentantów narodu galicyjskiego w rajchsracie wiedeńskim posiada w osobie pewnego niepospolicie wyrośniętego syna podkarpackiej krainy tak dzielne brachium militare że właściwie całe opozycyjne dziennikarstwo powinnoby drżeć ze strachu w obec chwili, w której ten Don Kiszot huculski wystąpi czynnie w obronie słynnego „podporządkującego“ programu. Nie słychać atoli, by którykolwiek z zagorzałych naszych rezolucyonistów dzwonił zębami, a choćby zresztą który z nich poniósł nakoniec jaki szwank fizyczny, nie byłoby to, w mniemaniu powszechnem, na żaden sposób moralnem zwycięztwem interesów ogólno–państwowych nad „podporządkowanemi“ interesami królestw Galicyi i Lodomeryi z ich przyległościami. Dlatego też obawiam się, że opisany w poprzednim rozdziale i później protokolarnie stwierdzony zamach pana Schreyera na prawe ucho pana Sarafanowycza w dzisiejszem, nieromantycznem stuleciu nie podniesie zwycięzcy do większego znaczenia w oczach opinii publicznej, a narodnost' pognębiona, wytargana za uszy i wywrócona na ziemię w osobie jednego z najrewniejszych swoich borytełej, weźmie ztąd świeży i słuszny asumpt do skarg na okropne posiagatielstwa ze strony Lachów. Jeżeli już tedy nie ze względu na wyższą rangę służbową swego przeciwnika, to ze względu na potrzebę zgody ze stronnictwem Słowa, pan Schreyer powinienby był hamować swoją popędliwość i nie dopuszczać się tak czynnego naruszenia stosunków międzynarodowych.
Ale stało się! Pan Sarafanowycz leżał na ziemi, pan Schreyer stał nad nim z wyrazem twarzy nieznamionującym najmniejszej skruchy za ten czyn karygodny, Milcia mocno przerażona chroniła się w objęcia matki, a pan Precliczek patrzał na całą tę scenę z miną w najwyższym stopniu zdziwioną i zgorszoną.
Tylko pan Newełyczko i p. Schwalbenschweif nie brali jakoś udziału żywego w tem, co się działo przed ich oczyma — zdawało się, jak gdyby obydwaj byli zajęci jakiemiś