daleko ważniejszemi myślami. Co się tyczy pana Schwalbenschweifa, mogę zapewnić, że był on w tej chwili, równie jak codzień o tej porze, po dwunastej już szklance piwa, i że wpływ tego nektaru ożywiał wprawdzie i tak już mocno rumianą cerę jego policzków i nosa, ale natomiast pod względem umysłowym objawiał się najwyższą obojętnością na wszystko, co się koło niego działo. Wszak nieraz widział p. Schwalbenschweif w takich razach całkiem wyraźnie, jak gmach becyrkowy, wziąwszy się pod boki, tańczył szalonego walca ze stojącą opodal plebanią i w wirującym pędzie migał mu się przed oczyma, a jednak nawet to nadprzyrodzone zjawisko nie pobudzało go do najmniej szych refleksyj. Czasem znowu księżyc, na jednym swym rogu mając urzędową czapeczkę z złotym sznurkiem i takąż różą, a zresztą z wychudzonej na nowiu swej fizyonomii najzupełniej podobny do pana forsztehera, zdawał się patrzeć nań ostro z góry, gdy wracał z browaru do domu, a pan Schwalbenschweif kłaniał mu się uniżenie, ale bez żadnej trwogi, i wygłaszał tonem na pół konfidencyonalnym: Wünsch' eine–nen unter–thä–thänigsten Servus, Herr Be–bezirksvo–vorsteher! Pan Schwalbenschweif nie zastanawiał się tedy i tą razą nad dziwnym rodzajem komocyi, jakiego używali pan adjunkt i pan aktuaryusz w pokoju pana forsztehera, ale zdjąwszy czapkę, stał przy drzwiach z uśmiechem błogiego spokoju na twarzy i ogromną teką w rękach, zawierającą „kawałki“ urzędowe, które właśnie były nadeszły pocztą. Był to bowiem jeden z tych dwu dni w tygodniu, kiedy Capowice komunikowały się z resztą świata za pomocą wózka jednokonnego, przywożącego kilkudniowe zaległości pocztowe z Kozłowic.
Pan Newełyczko nie miał żadnego urzędowego „kawałka“ w rękach, ale za to twarz jego w tej chwili sama była jakoby urzędowym „kawałkiem“. Tkwiła w niej jakaś wielka tajemnica stanu, która tak ciężyła zacnemu dyurniście, że gimnastyczne ćwiczenia pana adjunkta obudziły w nim tylko przemijające zdziwienie. To też pan Precliczek, zapytawszy raz głośno: — Was ist den das? — i rzuciwszy wzrok piorunujący na pana Schreyera, gdy powiódł okiem po wszyst-
Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/126
Ta strona została skorygowana.