wozdaniami, które komisya serwitutowa podawała o jego czynności w Małostawicach, i nieustannemi korespondencyami w Gazecie Narodowej o niepokojących cokolwiek skutkach tych czynności.
W obec całego tego stanu rzeczy, pan Precliczek czuł, jak mu z każdą chwilą ubywa ochota wypłacenia panu Sarafanowyczowi 15.000 złr. tytułem posagu dla Milci. Piętnaście tysięcy, w razie jakiej katastrofy, mogły mu być bardzo potrzebne, a odkąd ksiądz Nabuchowycz przestał być wpływowym człowiekiem, pan Sarafanowycz nie był mu potrzebnym do niczego. Und übrigens ist der Kerl blitzdumm, pomyślał sobie pan Precliczek, i spojrzał z ukosa na swego adjunkta, który w tej chwili miał w istocie minę mniej dowcipną, niż kiedykolwiek.
Pan Sarafanowycz pierwszy przerwał milczenie, które nastąpiło po odjeździe pana Capowickiego. W najpiękniejszym kancelaryjnym stylu począł on wyłuszczać panu Precliczkowi, jako uważa siebie za jego przyszłego zięcia.
— Ja, lieber Freund — przerwał mu pan Precliczek — da haben wir die Rechnung ohne den Wirth gemacht! Meine Tochter will Sie nicht haben.
— Das ist unmöglich! — oświadczył pan Sarafanowycz.
— Nun, so fragen's sie selber — i tu pan Pecliczek zwrócił się ku Milci: — Milka, ti chtiela heirathen pane Sarafanowycza.
— Nie, ojcze, nie chcę!
— Da haben Sie's! Das hab' ich Ihnen im Voraus g'sagt. S' geht halt nicht.