książę Artur Czetwertyński, gdy wtem nagle siedzący obok niego szlachcic zbladł jak chusta i krzyknął na swego woźnicę: — Stój!
Pan Artur spojrzał na niego ze zdziwieniem. Znajdowali się w dolinie, w której po lewej stronie drogi ciągnął się las bukowy, podszyty gęstą leszczyną. Na prawo były łąki rozległe, a za temi widać było w odległości ćwierć mili jakieś miasteczko. Droga ciągnęła się w górę krętym wąwozem. W tę stronę szlachcic, podniósłszy się w górę, wlepił wzrok pełen obawy. Pan Artur zwrócił także mimowoli oczy tamtędy i spostrzegł migocący się i poruszający w wąwozie, o kilkaset kroków od bryczki, koniec bagnetu.
— Żandarm, jak mi Bóg miły, żandarm! — zawołał szlachcic z wyrazem okropnej rozpaczy w głosie. — Na honor — dodał przez nos, z płaczliwym tonem — jak'em Kajetan Asakasowicz, tak nie wiem, co ja tu pocznę z tym Francuzem niemową, tu, na środku drogi! Gotów się człek ni ztąd, ni zowąd dostać do kozy!
P. Artur patrzał z niemałem zdziwieniem na strwożonego pana Asakasowicza i myślał, że szlachcic żartuje. Ale nim on się jeszcze przestał dziwić, pan Kajetan, mimo znacznej swej tuszy, jednym susem skoczył z bryczki i zniknął w krzakach. W tej chwili bagnet a wraz z nim i cały żandarm pojawił się u wyjścia z wąwozu. P. Artur sam jeden z woźnicą został na bryczce, i zmiarkowawszy, że szlachcic ze strachu przed organem władzy publicznej dał drapaka, zapomniał o dyplomatycznej swojej roli i misyi i począł kląć po polsku, na czem świat stoi.
W każdym innym wypadku, żandarm byłby minął wózek pana Asakasowicza nie zwracając nań uwagi. Ale wyrazy jak: Ażeby was tu jasny piorun trzasł z waszą przeklętą Galileją i z wszystkimi Galilejczykami! zwróciły baczność stróża spokoju publicznego na siebie. Może mu przyszło na myśl, że to jakiś „Ausländer“ siedzi na wózku, bo tutejsi mieszkańcy nie mają zwyczaju przeklinać swą ojczyznę, gdy są w podróży, zwłaszcza gdy droga dobra i rogatka
Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/160
Ta strona została przepisana.