dwa stronnictwa, umiarkowane i skrajne, jednego były zdania, i tu nawet ks. proboszcz nie protestował przeciw zbyt radykalnemu przeprowadzeniu systemu powszechnego braterstwa.
W zasadniczej tej dyskusyi brało udział całe towarzystwo. Większość, bądź z zasadniczych, bądź z utylitarnych względów, była przeciw bezwzględnemu wytępieniu szlachty, pan aptekarz nie przychylał się ani na tę, ani na tamtą stronę, ponieważ nie wiedział, jakiego zdania będzie komitet lwowski, a on przecież jako urzędnik narodowy obowiązany był we wszystkiem iść za swymi przełożonymi. Tylko panna Katarzyna oświadczała się stanowczo za teoryami kijowskiemi, a ku większemu tychże poparciu, zdjęła z kółka gitarę i akompaniując na niej, zanuciła głosem milutkim, jak najmniej stworzonym do powtarzania okropności tego rodzaju:
Gdy już znikły nadziei promienie
I jutrzenka nie świeci nam blada,
Stańmy jako upiorów gromada i t. d.
Cucyglery przyłączyli się unisono do tego zaimprowizowanego koncertu, i od tej chwili zabawa przybrała zupełnie charakter wieczornicy w domu ruskim, nienawiedzonym jeszcze nowomodnymi, francuzkimi obyczajami. Przespiewano cały obfity repertoarz pieśni polskich i ruskich, a panna Katarzyna musiała ciągle akompaniować na gitarze. Było to nierównie przyjemniejszem dla uczestników, niż owe ziewane wieczory w mieście lub w dworach, chorujących na wielkie państwo, gdzie panna brząka i jąka na fortepianie jakąś niezrozumiałą nokturnę lub kaleczy rytm romansów francuzkich, a wszyscy z urzędu chwalą, podziwiają i proszą o powtórzenie. Jednakowoż p. Artur znajdował, że to gwarne i niezbyt żenujące się towarzystwo jest strasznie mauvais genre, i że on ankanajliuje się niezmiernie, wlazłszy w ten świat małomiasteczkowy. Nie miał odwagi odzywać się i mięszać do rozmowy, bo ile razy otworzył usta, ks. proboszcz mierzył go wzrokiem, od którego kamieniał mu język. Zwrócił się tedy do p. aptekarza, i zażądał od niego informacyi