tyczy komedyj p. Urbańskiego, to panna Katarzyna miała nierównie więcej od nich werwy, wesołości, lekkości, dobrego układu i świeżości. P. Artur jest tedy tak dobrze wytłumaczonym, jak pan Achilles Pelejowicz, albo jak pan Aurelios Urbański, jeżeli na chwilę westchnienia i myśli swoje zwrócił ku pomienionej pannie Katarzynie, i jeżeli mu jakiś czas tkwiły w okolicy serca spojrzenia dwóch figlarnych i błyszczących, choć małych, czarnych oczu. Teraz jeszcze, gdy już wszystko uciszyło się w domu, zdawało mu się, że słyszy gdzieś w dali jej wesoły, srebrny głosik, nucący:
W krwawem polu srebne ptaszę:
Na kwaterach chłopcy nasze,
Hu ha, hu ha, i t. d.
Obok Oda znak Pogoni:
Pan szef sztabu w szklankę dzwoni, i t. d.
Była to brzydka parodya, ułożona przez płeć piękną w okolicach, gdzie przebywały „oddziały szachujące“ i obliczona na czem rychlejsze wypędzenie tych oddziałów w pole, do czynu. To też chłopcy rwali się, przeklinali sztaby i komitety, czasem wymykali się na własną rękę i uciekali za kordon, do obozu, ale komitet i sztab nie ruszał oddziałów! P. Artur słuchał, trochę się gniewał, a trochę dumał o tem, że panna aptekarzówna jakoś bardzo starannie pomyślała o wygódkach dla niego, i że odstąpiła mu nawet swój pokoik, z łóżeczkiem, tak biało i wygodnie wysłanem, nad którem był obraz Matki Boskiej z zatkniętą u ramy palmą, i jakieś fotografie... P. Artur przypatrzył im się bliżej — jedna z nich przedstawiała pana Odwarnickiego, druga panią Odwarnicką, a trzecia... o zgrozo! trzecia przedstawiała owego jasnowłosego medyka z uniwersytetu kijowskiego, w mundurze pułku jazdy wołyńskiej Edmunda Różyckiego, a pod wizerunkiem tego czerwonego socyalisty i szlachtojada, wyczytać można było snać własną ręką wypisane słowa: „Nie zapominaj o mnie! Władysław Kwaskowski, 1863. —“
Po tem odkryciu, p. Artur rzucił się na łóżko i postanowił nie myśleć już o niczem, jak tylko o spaniu. Jedna-