Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/196

Ta strona została przepisana.

szewski. Niejeden prawdziwy książę musi się nieraz bawić doskonale przy takiej sposobności.
Pozbyć się pana Mościszewskiego z Zabuża nie było rzeczą trudną. Po tem, co się stało, nie pragnął on wcale zostawać tam dłużej.
Gdy służący dał znać, że „pan“ wrócił już z polowania, p. Artur pobiegł mu się przedstawić. Pan Podborski był prawdziwym ideałem komisarza wojennego, tak, jak dostojnik podobny wyglądać powinien. Wysoki, barczysty, w ułance, białych pantalonach i lakierowanych butach, sięgających wyżej kolan, mąż ten, ozdoba swego powiatu, umiał zachować w stanowczych chwilach ową uroczystą powagę, która cechuje umysły wyższego rzędu. Trzymał on się w takich razach bardzo prosto i sztywnie, przymrużał oczy i — nie mówił ani słowa. Sąsiedzi mawiali o nim, że p. Zdzisław nigdy nie zabierał głosu w sprawach publicznych, ale gdyby chciał przemówić, to wartoby złotemi głoskami wyryć każde jego słowo. W istocie, raz już na zjeździe obywatelskim w Zabużu omal nie wydarzyła się sposobność do takiego uwiecznienia wymowy pana Zdzisława, ale w chwili, gdy otworzył usta, uciął nagle i machnął tylko ręką, na znak, że mówić nie warto, i to zjednało mu tak powszechne uznanie współobywateli, jak panu Maliszowi najdłuższa jego mowa. Mamy zresztą więcej ludzi publicznych, którzy w ten sposób doszli do sławy wielkich polityków i głębokich myślicieli.
Pan Podborski przyjął tedy uroczystem milczeniem przedstawiającego mu się pana majora Jana Warę, i milczał niemniej uroczyście, gdy tenże pan major oświadczył, iż obecny przy tej ceremonii „ten pan“, t. j. pan Mościszewski, musi natychmiast wyjechać do swego oddziału.
— Jak to? książę? — przemówił wreszcie pan Podborski.
— Książę! — zawołał Artur, pogardliwie mierząc wzrokiem skonfundowanego blondynka. — Ten pan znalazł się przypadkiem w posiadaniu moich rzeczy i mojego paszportu, ztąd cała pomyłka. Panie Mościszewski, oddal się pan do oficyn, i gdy panu dadzą konie, wyjeżdżaj pan na-