do Cybulowa, mając w swym zbiorze oprócz fotografij pani Szeliszczyńskiej i panny Trzeszczyńskiej jeszcze trzecią, daną mu na pamiątkę chwil tak przyjemnie, jak twierdził, spędzonych w Zabużu. Fotografia ta przedstawiała p. Podborską, i dzięki grzeczności niezrównanego Szajnoka, podobną była tylko ze stroju do swojego oryginału, z twarzy zaś przypominała raczej jakąkolwiek inną, oczywiście nieco młodszą osobę. Książę zachwycał się atoli niezmiernem podobieństwem wizerunku, i zaręczał, że nawet w Paryżu nie widział fotografii, tak wiernie oddającej nietylko rysy, ale cały wyraz twarzy — żałował tylko, iż pomimo tych zalet, utwór Szajnoka przedstawił panią Podborską przynajmniej o jakich dziesięć lat starszą, niż była w istocie. Poczem rozmowa przeszła na temat pięknych twarzy w ogóle, a piękności paryzkich i warszawskich w szczególności, i zwróciwszy się nakoniec ku galicyankom, potrąciła nawiasem o pannę aptekarzównę w Błotniczanach, o jakobinizm, komunizm i demoralizacyę. Książ mówił wiele o zgubnym wpływie nowoczesnych romansów francuzkich, i ubolewał, iż dla tej „niższej“ klasy ludzi nie tłumaczą u nas Veuillota, zamiast pani George Sand. Stanąwszy w ten sposób powtórnie na straży moralności publicznej, pani Podborska i książę Artur zgodzili się, iż „dla nas“ teorye pani Sand, nie podające uczuć serca ludzkiego żadnej kontroli rozumu i sumienia, nie są bynajmniej niebezpieczne, albowiem „my“ mamy już we krwi i ssiemy z mlekiem matki pojęcia wzniosłe i szlachetne, które nas chronią od upadku. Zepsuć „nas“ tedy nie może, ale tylko rozerwać przyjemnie taka trafna i głęboka analiza serca, jaką znajdujemy np. w „Indianie“. Pani Podborska przyznała, że analiza ta jest rzeczywiście nader trafną, i że kobieta rzeczywiście znajduje się nieraz w położeniu, w którem.... Tu westchnęła głęboko. — Ach, ja panią rozumiem! — rzekł książę, zwracając oczy, i ujmując czule dłoń szanownej matrony, na której twarzy malowało się pomięszanie pełne czterdziestoletniego przynajmniej wdzięku. — Ach, książę!.... odpowiedziała, ale w tej chwili kocz stuknął gwałtownie, przesadzając jakiś mostek,
Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/220
Ta strona została przepisana.